A A A
Kościoły nie potrzebują więcej kawiarenek

Stale i wciąż, i coraz więcej obserwuję w mediach, jak mnóstwo kościołów chwali się fajnym, nowymi, trendy inicjatywami, które właśnie zostały uruchomione. Widzę zdjęcia kawiarni przypominających Starbucks. Widzę światła przypominające Broadway. Czytuję chwytliwe tytuły kazań i widuję, jak ludzie wyświetlają w czasie kazań filmy.

Mój mąż zmarł 14 lutego 2017 roku, po dwóch latach walki z rakiem.

Mówić o walce z rakiem jest niedopowiedzeniem. W ciągu pierwszego roku był hospitalizowany co miesiąc po dwa tygodnie, w sumie 18 razy. Osiem razy odwożony karetką na oddział ratunkowy. Spędził setki godziny oddzielony od swej dwójki dzieci. W końcu chemia, która miała zniszczyć raka, spowodowała u niego paraliż. Przez ostatnie cztery miesiące swego życia był sparaliżowany i przykuty do łóżka.

Znosił nie kończące się cykle chemioterapii, ciągłe oddzielenie od dzieci. Raz był podłączony do chemioterapii przez 24 godziny. Stale słyszał od lekarzy coraz gorsze i gorsze wieści. Został sparaliżowany i nie mógł wyjść z łóżka.

Nigdy, ani razu nie powiedział, jak bardzo cenił kawiarnię w kościele. Nigdy nie wspomniał, jak bardzo podobały mu się światła w świątyni. Nigdy nie powiedział mi, jak było cool, gdy stawiali na podwyższeniu kanapę. Nie pysznił się grafiką i rekwizytami.

Mówił o Jezusie, cytował wersy z Pisma, przypominał mi kazania, których słuchaliśmy, a w środku nocy śpiewał pieśni chwały i uwielbienia dla Boga, spędzał czas na modlitwie.

Żadne strategia, której kościół używa, aby sprowadzić do siebie członków, nie pomoże ci w chwili burzy.

Tylko Jezus.

13 lutego stanęło przede mną najtrudniejsze zadanie: powiedzieć moim dzieciom, że ich tato więcej nie przeżyje, a następnego dnia, o 7:24 rano, lekarze ogłosili jego zgon. Leżąc w nocy obok moich dzieci i słuchając jak córka w niekontrolowany sposób szlocha, ponieważ tak bardzo tęskni za ojcem, nie myślę o tym, jak bardzo trendy jest mój kościół.

Myślę o tym, że moje siła pochodzi wyłącznie od Boga.

Nie mam już przy sobie mojego najlepszego przyjaciela. Pomimo pociechy, jaką niesie mi świadomość, że jest w niebie, nie mogę porozmawiać z moim mężem. Nie mogę do niego wysłać smsa, nie mogę podzielić się z nim swoimi frustracjami. Nie mogę złapać go za rękę, nie mogę przytulić, pocałować. Nie ma go tutaj.

Kiedy jadę do kościoła w tygodniu, nie myślę o tym, jak bardzo cieszy mnie to, że liderzy czytają książki o tym „jak sprawić, aby twój kościół wzrastał” i wybierają fajne cykle kazań.

Myślę o tym, jak dramatycznie potrzebuję Jezusa.

Gdy patrzę na tych dwoje małych dzieci, które teraz muszą wzrastać bez swego wspaniałego taty u boku, nie myślę o tym, jakie to było wspaniałe, gdy kaznodzieja powiedział kazania nawiązując do filmu z Hollywood.

Myślę o tym, jak bardzo potrzebuję Jezusa.

Nie sądzę, aby liderzy kościoła, gdy zasiadają i dyskutują o tym, jak można dotrzeć ludzi, myśleli o wdowie. Nie wydaje mi się, aby myśleli o pacjencie chorym na raka. Gdy wchodzę przez główne drzwi, nie obchodzi mnie dekoracja kościoła. Nie idę tam po to, aby wąchać zapachy świeżo parzonej w foyer kawy. Nie chcę oglądać modnego pastora na platformie. Nie obchodzą mnie grafika i pomocnicze gadżety. Cierpię w sposób niemal nie do opisania. Dni są przepełnione pracą, a noce na uczeniu dzieci i opiece nad nimi.

Nie dzielę już obowiązków z mężem, wszystko jest na mojej głowie, kiedy więc idę do kościoła, rozpaczliwie chcę słyszeć Słowo Boże.

Ponieważ są takie dni, gdy pędzę w pustce, a kawiarnia na foyer nie wypełnia mnie. Są dni, gdy ból jest tak strasznie brutalny, a koncertowe dekoracje nie dają uzdrowienia. Czasami łzy nie przestają płynąć i niepotrzebny mi jest kościół kreujący modę. Bywa, że zastanawiam się czy ten ból w ogóle kiedykolwiek się skończy i kanapa na platformie nie daje mi odpowiedzi.

Światła, kawiarenki, odpowiednie przesłania, projekty graficzne i innego rodzaju gadżety są zupełnie drugorzędne i nie służą mi pomocą w najczarniejszym okresie mego życia.

Nie chcę w ten sposób krytykować kościołów, które mają kawiarnie, miłe oświetlenie i chwytne tytuły kazań, niemniej, we wszystkim co się robi, musimy być pewni, że Jezus jest w samym centrum.

Jest to również przypomnienie o tym, że w zgromadzeniu siedzą ludzie cierpiący, tacy, których małżeństwa się rozpadają, których finanse sypią się, ludzie, których dzieci buntują się i tacy jak ja, którym mąż odszedł po brutalnej walce z rakiem.

Na tych ludziach nie robią żadnego wrażenia sceniczne światła. Kompletnie nie dociera do nich zapach kawy; oni nie potrzebują, by ich napompować czy naszprycować.

Potrzebują rozpaczliwie Jezusa.

W zasadzie to mogą oni się wyłączyć z powodu tego wszystkiego, co uważają za sztuczki, służące spędzeniu ludzi do kościoła.

Przewijam swoje media socjalne i widzę kościoły wstawiające zdjęcia kawiarni, koncertowych dekoracji, plastyki, fajnych cyklów kazań, a to nie przemawia do mnie.

Chcę widzieć jak Jezus zmienił ludzkie życie. Chcę widzieć moc modlitwy. Chcę widzieć, jak Słowo Boże można stosować w osobistym życiu. Chcę widzieć, jak złamane serca są odbudowywane.

Zamiast oglądać zdjęcia kawiarni, wolałabym widzieć świadectwa mocy Bożej.

Kościołowi nie potrzeba więcej kawiarni, nie potrzebne są sceniczne oświetlania, koncerty, nowoczesne aranżacje wnętrz. Na nic kanapy na scenie.

Pokażcie ludziom miłość Bożą w praktycznym działaniu. Zademonstrujcie to, jak Bóg pomaga ludziom w czasie ich najczarniejszych burz.

Liderzy, pamiętajcie o tym, że nie próbujecie docierać tylko do najmodniejszych i najfajniejszych.

Docieracie do wdów, docieracie do dzieci pozbawionych rodzica, do tych, którzy zmagają się z chorobą, do tych, którzy przechodzą przez rozwód. Sięgacie do biznesmenów, którym wydaje się, że mają wszystko, czego im potrzeba, do cierpiących...

Jedyne czego oni potrzebują, to Jezus...

Źródło: poznajpana.pl

Kościół Chrystusowy w Połczynie Zdroju