A A A
Jakoś się ułoży?
Otworzyłam mailową skrzynkę pocztową. Nadawca nie był mi znany. Przeczytałam niedługi list: „Nie wiem, od czego zacząć… Kilka lat temu powierzyłam swoje życie Jezusowi. Ksiądz dał mi Biblię i wskazał Psalm 119. Od tego dnia nic dla mnie nie istniało, tylko chęć wzmocnienia wiary. I choć utrzymywałam się sama i miałam wiele problemów, zawsze szłam naprzód z wielką miłością, szczęściem na twarzy. 

Oj, jak mocna była moja wiara, a dziś upadłam i nie mam nikogo, kto by mnie podniósł. Odeszłam od Boga 5 lat temu, gdy poznałam mojego obecnego męża. Mamy trzyletnią córeczkę, a za cztery miesiące urodzi się drugie dziecko. Bardzo wiele problemów doświadczyłam w małżeństwie, a teraz nie mam już sił. Mój mąż podniósł na mnie rękę, a ja noszę w sobie dziecko. Obwiniam się, że to kara za moje odejście od Boga… Brakuje mi Boga. Moja rodzina oferuje mi pomoc, ale nie mieszkam z nimi od wielu lat i boję się, nie umiem uwierzyć w ich pomoc. Jestem bezradna, nie wiem, co mam robić, nie wiem, czego chcę. Nie wiem, jak wrócić do Boga. Nie wiem, dlaczego piszę. Nie mam sił, by dalej żyć. Czy Bóg mi kiedyś wybaczy?”.

Za wszelką cenę

Przygnębiona czytałam te słowa któryś raz z rzędu. Co mogłam odpisać Agnieszce*? Co powiedzieć, by ją pocieszyć, wesprzeć, podtrzymać na duchu? Pragnęłam przesłać jej słowa, które by ją przytuliły i podniosły, a jednocześnie w głębi duszy pytałam: Kochana Agnieszko, jak to się stało, że wyszłaś za niewierzącego mężczyznę? Jakże tragiczne konsekwencje swojej decyzji teraz ponosisz. Pytałam, ale tych pytań nie musiałam zadawać Agnieszce – ona dobrze wie, że był to największy błąd jej życia!

Zdaję sobie sprawę, że łatwo jest wypowiadać się na ten temat osobom, które nie miały problemów ze znalezieniem wierzącego partnera i są szczęśliwe w małżeństwach. Niełatwo radzić dziewczynom, które od wielu, wielu lat marzą o znalezieniu prawdziwej miłości. Mija okres szkolno-studencki, gdy wokół było wielu chłopaków. Jednak na założenie rodziny było, być może, jeszcze za wcześnie. Dziewczyna skoncentrowała się na nauce, studiach, dodatkowej pracy, by jakoś się utrzymać, a zresztą może wokół nie było jakiegoś super kandydata. Mam jeszcze czas – myślała – przecież teraz nie wychodzi się za mąż tak wcześnie, jak w czasach mojej mamy. Sukces, kariera, a przynajmniej zdobycie jakiejś pracy jest najważniejszym celem coraz lepiej wykształconych dziewczyn. Pogodzenie tego z założeniem rodziny jest często bardzo trudne.

Ale czas mija. I w jakimś momencie pojawia się coraz większa, wręcz instynktowna potrzeba znalezienia partnera. Dziewczyny marzą, tęsknią, lata biegną, „zegar biologiczny tyka”. Niestety, wśród wierzących chłopaków, a potem mężczyzn – co naturalne – ubywa wolnych kandydatów, a nie pojawia się żaden nowy. (Sytuacja jak w dowcipie o podobieństwie między mężczyzną a telefonem: albo zajęty, albo pomyłka). Zatem, gdy po wielu latach rozglądania się, czekania, bolesnego przekonywania się, że większość mężczyzn w otoczeniu już zajęta, wreszcie miłość pojawi się na horyzoncie, zdesperowana dziewczyna – która w międzyczasie przeistoczyła się już w dojrzałą kobietę – rzuca się w jej objęcia. 

Może nie od razu, może zastanawia się długo, rozważa i w końcu dochodzi do wniosku, że nie ma już szans na znalezienie kogoś, kto podziela jej wartości i zasady. Wierzący partner? Przecież w moim otoczeniu – w pracy, w grupie przyjaciół, w kościele – są przeważnie małżeństwa i samotne kobiety. Znaleźć tam partnera? Prawie niemożliwe! Nadal czekać i zrezygnować z szansy? Kto tego nie przeżył, ten nie wie, co to znaczy być samotnym, wracać do pustego mieszkania, samodzielnie podejmować wszystkie decyzje i utrzymać swój kąt. Ileż nieprzespanych, przepłakanych nocy, depresyjnych, koszmarnie długich, jesiennych wieczorów, bezsensownych weekendów, nudnych urlopów i beznadziejnych sylwestrów. A zatem, gdy wreszcie zajaśnieje jakieś światełko w tunelu – czyli pojawi się jakiś męski obiekt – trzeba pójść w jego kierunku. Czy to coś złego, nawet jeśli dla niego wiara nie jest priorytetem, a w niedzielny poranek woli pospać niż iść do kościoła? Jeśli dwoje ludzi się kocha, to jest to najważniejsze – twierdzą zakochane dziewczyny. 

Czyje priorytety?

„Myślałam, że jakoś się ułoży” – to zdanie słyszą najczęściej doradcy małżeńscy, próbujący pomóc dziewczynom w sytuacji podobnej do opisanej przez Agnieszkę.

Wiara w potęgę miłości jest piękna, ale często złudna. To, co wielu uważa za miłość, jest tylko zakochaniem, zauroczeniem. Cudowny okres, gdy nie widzimy wad ani słabości partnera, tylko jego zalety. Stan taki jednak – jak dowodzą psychologowie – trwa maksymalnie dwa, trzy lata. Potem powoli następuje czas „przejrzenia na oczy”. Na nieskazitelnym dotąd obrazie pojawiają się rysy. On nie sprząta za sobą, nie troszczy się o dzieci, zapomina o terminach zapłaty rachunków, nie pomaga w domu, kłóci się o drobiazgi lub, co też się zdarza, wymaga pedantycznego porządku i sprawdza palcem, czy nie pozostawiłam gdzieś śladowych części kurzu. Ale to wszystko jest drobiazgiem w porównaniu z niezrozumieniem w kwestiach najważniejszych: gdy jej priorytety nie są jego priorytetami. Bóg? Ważniejszy ode mnie? Najważniejszy? Pobłażliwy uśmieszek, spojrzenie z politowaniem, lekceważeniem, potem złość, gniew, a może i agresja, jak w wypadku męża Agnieszki.

Złota zasada

Dziewczyny – powiedziałby każdy doradca – po ślubie rzadko kiedy „się ułoży”! Wręcz przeciwnie, codzienne życie małżeńskie jest piękne, cudowne i niezwykle wzbogaca, jednak niesie z sobą także mnóstwo problemów, kłopotów i trosk. Problemy finansowe, mieszkaniowe, zdrowotne nie omijają prawie nikogo. Takim samym dylematem są w małżeństwach osób, dla których Jezus jest priorytetem, jak i tych, dla których tak nie jest. Różnica polega na tym, że gdy dwie osoby kierują się tymi samymi wartościami, razem mogą rozmawiać o każdej trudnej kwestii i wspólnie się modlić. W Słowie Bożym mogą znaleźć słowa zachęty, pociechy i napomnienia (dla siebie samych, a nie tylko współmałżonka). Jeśli jednak partner nie ma osobistej więzi z Panem Bogiem, trudno w ciężkich chwilach znaleźć płaszczyznę porozumienia.

Każdy chrześcijański doradca powie wierzącej dziewczynie, która zastanawia się nad tym, czy wyjść za niewierzącego chłopaka, zasadę, którą można wręcz uznać za „złotą”. Odkrył (wymyślił, opracował, zdefiniował?) ją – uwaga! – dwa tysiące lat temu najwybitniejszy psycholog wszechczasów – Duch Święty. A brzmi ona: "Nie łączcie się z tymi, którzy nie kochają Pana, bo cóż wspólnego mają dzieci Boże z ludźmi, którzy Go odrzucają? Jakże światło może współistnieć z ciemnością?" (2 List do Koryntian 6:14). 

Mocne słowa! Ale przecież gdy chodzi o związanie się z kimś na całe życie, z kimś, z kim mamy spędzić nawet kilkadziesiąt lat, chwile dobre, ale też złe, trudne i bolesne, nie możemy kierować się ckliwymi sentymentami i nadzieją, że „ jakoś się ułoży”.

Nie łączcie się z tymi, którzy nie kochają Pana – dla wszystkich wierzących dziewczyn powinna to być podstawowa zasada. Możecie ją złamać. Bóg nie będzie was powstrzymywał na siłę przed niewłaściwym związkiem. Lecz konsekwencje swej decyzji będziecie ponosić każdego dnia. Może nie będą one tak dramatyczne jak w wypadku Agnieszki, może traficie na dobrego człowieka, ale jakże światło może współistnieć z ciemnością?

Co doradzić kobietom?

Czy to napiszę Agnieszce? Jej już nie muszę tego pisać. Ona sama bardzo boleśnie przekonała się, że „złota zasada” nie straciła nic na aktualności, a konsekwencje jej niedotrzymania są bardzo bolesne. Agnieszce napiszę słowa pociechy i zachęty. Będę modlić się za nią i jej dzieci, poradzę, by szukała w pobliżu jakiegoś wierzącego doradcy. Nie ma bowiem rzeczy, której Bóg by nam nie wybaczył. Wierzę, że Jezus kocha Agnieszkę tak samo mocno, jak w chwili, gdy ona Mu zaufała z całego serca. Bóg potrafi zło zamienić w dobro. 

Agnieszko, to do Ciebie nasz Pan kieruje słowa: "A choćby się góry poruszyły i pagórki się zachwiały, jednak łaska moja nie opuści cię, a przymierze mojego pokoju się nie zachwieje, mówi Pan, który się nad tobą lituje" (Ks. Izajasza 54:10).

Mam także nadzieję, że Twój list już teraz ma konkretny cel – może pomóc podjąć decyzję kobietom, które jeszcze się wahają: "Nie chodźcie w jednym jarzmie z niewierzącymi". 

* imię zmienione

Artykuł pochodzi z:  http://www.razemdlaewangelii.pl


Lidia Czyż

 

Kościół Chrystusowy w Połczynie Zdroju