A A A
Moc krzyża

Jestem zdziwiony ciągłymi atakami dotyczącymi krzyża. Nie tego z Golgoty. O tym krzyżu – na szczęście - mówi się często.

Krytykuje się natomiast „uczniowski” krzyż, ten który jest warunkiem przyjęcia w poczet uczniów Chrystusa: „kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie...” Łk 9,23. „Kto nie dźwiga krzyża swojego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim” Łk 14,27.

Nie spotykam artykułów ani kazań dotyczących zaparcia się siebie i brania krzyża, natomiast ciągle spotykam opracowania i artykuły krytykujące drogę wskazaną przez Pana Jezusa swoim uczniom.

Poruszałem już ten temat w artykule: „Pominąć krzyż”.

Krzyż krytykują osoby nie mające o nim tzw. „zielonego pojęcia”. To widać wyraźnie w ich opracowaniach – są pełne niedorzeczności!

Są to jednak artykuły mogące spodobać się wielu chrześcijanom, gdyż głoszą one, że surowość i prostota krzyża zabiera ludziom radość, wpędza ich we frustrację i prowadzi do załamania wiary.

Wielu może w wyniku takiej sugestii zrezygnować z krzyża.

Tym, którzy głoszą krzyż zarzuca się, że koncentrują się na starym człowieku, zamiast na nowym, że podnoszą wartość uczynków, a te w zbawieniu przecież nie mogą pomóc, że próbują wpędzić chrześcijan w kolejny „zakon”, czyli niewolę.

Głosząc zaparcie się siebie i krzyż nakłaniamy jakoby do pomniejszania siebie i ludzie spędzają wiele czasu by umniejszyć siebie, a to prowadzi ich do mozolnej pracy, nie dającej żadnej satysfakcji, efekt zaś tego jest taki, że własne ego zamiast stać się mniejsze, w rzeczywistości staje się … mocniejsze!

Dalej – w celu jeszcze większego zohydzenia krzyża – ironizuje się, że Pismo Święte nie naucza, że trzeba pomniejszać siebie przez ascezę, ubieranie łachmanów, czy nazywanie siebie nędznym robactwem.

Stąd napisałem powyżej, że ludzie piszący takie słowa, nie mają zielonego pojęcia o krzyżu. Są natomiast... „wrogami krzyża”, o czym piszę nie z satysfakcją dołożenia komuś, lecz z płaczem. Flp 3,18.

Głosząc krzyż nie nakłaniamy ludzi do umniejszania siebie. Bo krzyż przynosi nie umniejszenie, lecz... śmierć! Gdy zapieramy się siebie, tzn. swoich namiętności i żądz – inicjujemy początek procesu, którego nieuchronnym końcem jest śmierć starej natury.

A śmierć mojego JA – to nie frustracja lecz zwycięstwo! Zwycięstwo nad grzechem w mocy Ducha! A więc nie załamanie i bezradność, lecz radość i szczęście!

Niesienie swojego krzyża nie ma nic wspólnego z ascezą, łachmanami, cierpiętniczym wyglądem i zachowaniem. Krzyż „nie bawi się” w takie gadżety! Ma poważniejsze zadanie - prowadzi do śmierci naszych namiętności i żądz, czyli do śmierci starej natury! (zob. Ga 5,24).

A gdy już dokona swego dzieła, gdy już nie żyję ja – żyje we mnie Chrystus! (zob. Ga 2,20).

Oto nagroda, którą daje krzyż!

Nikogo chyba nie trzeba przekonywać ile problemów stwarza w naszym duchowym życiu ciało. Boży wyrok ogłasza, że ciało jest przeciwne Bogu, nie poddaje się zakonowi Bożemu i ten, kto żyje według ciała, nie może podobać się Bogu (zob. Rz 8,5-8).

Wystarczy przeanalizować 10 swoich ostatnich upadków. Okaże się, że przynajmniej 9 z nich spowodowało ciało (złość, gniew, krzyk, spór, nieczystość – to owoce ciała).

Jakże wielu ludzi jest nieszczęśliwych z powodu swoich upadków. Szukając „winnego”, zwalają winę na szatana, demony, okoliczności, na swoją żonę, męża, brata a nie na ...siebie.

Chcą, by wszystko wokół zmieniło się na lepsze, lecz nie widzą tego, że to oni muszą się zmienić.

A ponieważ nic nie czynią, by samemu się zmienić, wszystko wokół nich ciągle wygląda jak krajobraz po bitwie. Widzimy ten krajobraz w skłóconych, a nawet rozbitych małżeństwach, nieposłusznych dzieciach, przerażających upadkach ludzi niegdyś „duchowych”, w rozłamach, kłótniach, w coraz bardziej szalejącym bezprawiu.

W uczniostwie Chrystusowym jest inaczej!

Łatwo poznasz ucznia Jezusa – jest spokojny, szczęśliwy, może godzinami mówić o swoim Mistrzu, jest zafascynowany Nim i życiem z Nim. Bo naśladowanie Jezusa jest czymś niezwykłym i fascynującym.

Dlatego zaproszenie Jezusa do naśladowania jest wielką łaską. Nic, tylko pójść za Nim, pamiętając jednak o tym, że bez zapierania się siebie i brania swojego krzyża codziennie – naśladowanie Jezusa jest niemożliwe.

Ponieważ ludzie zniesławiający ideę krzyża ciągle sugerują, że krzyż jest próbą zadowolenia Pana Boga swoimi uczynkami i chęcią wejścia do Nieba swoimi siłami, należy jeszcze raz przypomnieć podstawowe prawdy uczniostwa.

Zaczyna się od zaparcia siebie samego - w chwili, gdy ciało domaga się swojej woli, gdy przychodzi chęć by zrobić coś, co jest przeciwne Bożej woli, Bożym przykazaniom. Jest to inicjacja całego procesu „umierania”. Jest to nasz dobrowolny wybór, nasza decyzja – Bóg nie zrobi tego za nas. Albo pójdziemy za głosem ciała, co spowoduje skażenie, albo wybierzemy wolę Boga, co przyniesie pokój i radość. Tak jak kiedyś w Izraelu: „położyłem dziś przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierz...” 5M 30,19.

Zaparcie się siebie, to wybranie nie swojej, lecz Bożej woli.

Potem przychodzi to najtrudniejsze, krzyż – cierpienie, walka, zmaganie się ze sobą, poczucie własnej słabości, łzy, wołanie o ratunek (proszę - zwróć uwagę, jak blisko jesteś wtedy Jezusa. To twoje Getsemane).

Gdybyś w tym momencie został sam – przegrałbyś. Ciało by zwyciężyło. Lecz w odpowiedzi na twoją modlitwę i wołanie, przychodzi moc Ducha Świętego. On daje ci siłę byś się nie cofnął, byś poszedł na... (swój) krzyż. Czujesz, jak pożądliwość (żądza), która jeszcze przed chwilą była tak mocna – słabnie. Za chwilę jesteś... wolny! Umarłeś! Zwycięstwo! W mocy Ducha Świętego!

Wiesz, że to nie ty... Wiesz, że to z Boga... Niech ludzie mówią sobie, co chcą...

Teraz jesteś gotowy, by naśladować Jezusa, by wstępować w Jego ślady. I pójdziesz Jego śladami! Nie będzie to tylko w sferze twoich (niedościgłych) marzeń, lecz stanie się rzeczywistością. Zacznie się duchowa służba. Bo pełnić wolę Ojca możesz tylko wtedy, gdy jesteś uwolniony od słabości ciała.

Jest dokładnie tak, jak powiedział Pan Jezus, trzy etapy: „ niechaj się zaprze samego siebie – i bierze krzyż swój na siebie codziennie – i naśladuje mnie”.

Warto wspomnieć tutaj o... porażkach. Bo zdarzają się przegrane walki.

Wiele osób zwierza się z poniesionych porażek, niektórzy są bliscy zwątpienia, że jest to właściwa droga.

Niesienie krzyża to nie fikcja, to nie chrześcijański slogan – to prawdziwa szkoła Chrystusowa. I jak to w szkole – nawet najlepszym zdarzają się wpadki i złe oceny.

Co jest przyczyną porażek?

  • duchowa „niedyspozycja” - brak realnej społeczności z Bogiem, serce zainfekowane grzechem, zapatrzenie się na świat, duchowe lenistwo, brak czujności, oziębłość itp. Te zaniedbania sprawią, że natychmiast „szydło wyjdzie z worka”. Zobaczysz szybko różnicę między prawdziwym a udawanym chrześcijaństwem.

  • Porażka, jako instrument dyscyplinujący w ręku Boga. Bóg musi nauczyć nas, że zwycięstwo przychodzi z góry, a nie w wyniku naszego sprytu, naszej siły, naszej świętości. Chyba nic nie uczy pokory tak, jak przegrana walka. Porażka prowadzi nas do głębokiej pokuty, głębokiego żalu. Zamiast szat – rozdzieramy serce (zob. Joel 2,13). Wydaje się, że pokuta, jako ważny i niezwykły element duchowego życia gdzieś się zatraciła. Współczesna pokuta zamiast głębokiego wstrząsu serca i gorzkiego płaczu (jak Piotr na dziedzińcu Piłata) przypomina raczej płytkie: „upsss... sorry Panie Boże”. Wydaje się nam, że Jezus – aby zatrzeć „niemiłe wrażenie” - szybko i wstydliwie zmazuje nasz grzech, zanim padniemy przed Nim na kolana, jak Łazarz w świątyni.

  • Porażki prowadzą nas do głębokiego przekonania, że „nie mieszka w nas nic dobrego” (Rz 7,18 nn), a w dalszej kolejności do tego, że zaczynamy mieć w nienawiści „swoje życie” (Łk 14,26). A takie przekonanie, to doskonały punkt startu, by skończyć z grzechem w swoim życiu.

W taki oto sposób niesienie krzyża sprawia, że szybko zostajemy postawieni do duchowego pionu. Kończy się duchowa obłuda i udawanie pobożnego, wychodzimy z miernoty duchowej, bo tak się żyć nie da. Zamiast obwiniać kogokolwiek za duchowy upadek – widzimy wyraźnie swoją niedoskonałość, swoją winę. Dążymy wytrwale do większego oczyszczenia i do uświęcenia.

Proszę więc - nie słuchaj duchowych karierowiczów, którzy proponując zamiast krzyża komfort i luz, biją pianę swojej popularności.

Gdyby naśladowanie Jezusa było możliwe w sposób bardziej komfortowy, bez wysiłku, bez kosztów, Pan Jezus nie musiałby zdecydowanie powiedzieć, że bez niesienia krzyża nie można być Jego uczniem.

Gdyby grzechy wynikające z naszej cielesnej natury można było porzucić przez wyznanie: „nie chcę już grzeszyć”, lub: „Panie, jesteś dla mnie najważniejszy, kocham Cię”- Apostoł Paweł nie pisałby: „... tak walczę na pięści, nie jakbym w próżnię uderzał; ale umartwiam ciało moje i ujarzmiam...” 1Kor 9,26-27.

Gdyby wolność od grzechu była możliwa bez żadnego wysiłku i cierpienia, Apostoł Piotr nie pisałby: „Skoro więc Chrystus cierpiał za nas w ciele, to i wy uzbrójcie się tą myślą; bo ten, kto cierpiał w ciele, zaprzestał grzechu, aby już więcej nie w ludzkich pożądliwościach, ale w woli Boga, pozostały czas żyć w ciele” 1P 4,1.

Widzimy więc, że cierpienie w ciele (krzyż) nie jest wymysłem „konserwatywnego betonu”, lecz zostało zapoczątkowane przez Jezusa i przekazane uczniom.

Drugi wniosek to ten, że zaprzestanie grzechu pozwala na życie według woli Bożej.

Wielu boi się wziąć jarzmo Chrystusowe na siebie.

Jednak Jezus zachęca: „weźcie na siebie moje jarzmo... albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie” Mt 11,29-30.

Potwierdzi to każdy, który wstąpił w ślady Jezusa. Amen.

Waldemar ŚwiątkowskiKościół Chrystusowy w Połczynie Zdroju