A A A
Już nigdy nie grzesz!

Początek piątego rozdziału Ewangelii Jana opisuje niezwykłą historię, dobrze nam znaną, gdyż często stanowiącą temat kazań: uzdrowienie chorego człowieka przy sadzawce Betesda.

Łatwo wczuwamy się w dramat tego człowieka: złożony chorobą od 38 lat, daremnie oczekuje cudu uzdrowienia przy sadzawce. Brak bliskiej osoby, która mogłaby mu pomóc („nie mam człowieka”) i jego niedołężność („zanim tam dojdę”) powodowały, że człowiek ten był pełen rozpaczy i beznadziei, mogąc tylko z coraz bardziej piekącą goryczą w sercu odliczać kolejne poruszenia wody przez anioła i kolejne cudowne uzdrowienia, lecz... nie swojego. Tak naprawdę, to potrzebował podwójnego cudu: cudu poruszenia wody i cudu dotarcia do niej jako pierwszy.

Spotkanie Jezusa z chorym jawi się piękniej niż niejedna baśń.

Pierwszy obraz to godny współczucia chory – choć leży na wyciągnięcie ręki od wybawienia, od 38 lat tkwi w cierpieniu i coraz większej rozpaczy. Nagle przy jego łożu pojawia się tajemnicza postać. Niezwykły pokój tchnący z twarzy Nieznajomego, pełen współczucia i miłości wzrok oraz pełne mocy słowa: „Wstań, weź łoże swoje i chodź”, sprawiają rzecz niezwykłą – do jego głowy i w tej samej sekundzie do jego mięśni dociera pierwszy od 38 lat, skuteczny sygnał – wstań! Moment – i oto stoi! Wśród tłumu innych chorych, zdumionych większym cudem niż dotąd oglądane nad sadzawką Betesda. 

Można sobie tylko wyobrazić, jak chory rozgląda się wokoło zdumiony, jak z niedowierzaniem patrzy na swoje nogi, nie wierząc, że stoi, jak jego twarz rozjaśnia nagle niezwykły uśmiech, radość i szczęście. Szuka wzrokiem Nieznajomego, lecz jego już nie ma – skrył się w tłumie.

Tak! Piękne spotkanie, piękna historia! Lecz to nie koniec, bowiem w tej historii było jeszcze jedno spotkanie – w świątyni. O tym spotkaniu mówi się już rzadziej...

Gdyby zadać pytanie – które spotkanie było ważniejsze, może wielu odpowiedziałoby bez wahania – oczywiście, że pierwsze! Wtedy chory doznał uzdrowienia, skończyła się jego gehenna, odzyskał życie, spotkał się z Jezusem. To drugie, to niejako uzupełnienie pierwszego, to dalszy ciąg. Ale jest już pozbawione niezwykłości, sensacji, euforii...

Może, gdybyśmy zdobyli się na szczerość, odpowiedzielibyśmy, że drugie spotkanie jakby gasi radość pierwszego. Dlaczego? Ponieważ padają tam słowa, które gaszą optymizm i euforię wzbudzoną w pierwszym spotkaniu - „oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało”(w. 14). Och! To zbyt surowe napomnienie...

Czy to było takie ważne? Takie istotne? Znowu o grzechu? Nasze rozdrażnienie wzrasta - zawracać sobie ciągle głowę grzechem: nie grzesz, nie idź tam, nie rób tego, nie wolno ci...

Dzisiaj wielu zżyma się na kaznodziejów, którzy o tym przypominają. Tych, co nawołują do świętego życia, zakwalifikowano do radykałów, „uświęceniowców”, a nawet do... zwiedzionych, bo jakoby głoszą zbawienie z uczynków.

Większość świętuje uzdrowienie, zbawienie, przebaczenie, pojednanie, nie zawracając sobie głowy grzechem.

Tak, według wielu, Pan Jezus tym ostrzeżeniem popsuł atmosferę radości i euforii. Nie powinien chyba tego robić. Lepiej by było, gdyby poklepał go po plecach i powiedział, że w razie gdyby zgrzeszył, niech przyjdzie po łaskę przebaczenia.

Kościoły, które tak „ubierają” Ewangelię, notują największe „sukcesy”. Na tanią łaskę jest coraz większy popyt. Zgodnie z duchem naszych czasów – wszystko ma być miłe, przyjemne i łatwo dostępne.

Jednak warto wyciągnąć prawidłowe wnioski z tego wydarzenia.

Pierwsze spotkanie, to:

  • pierwszy kontakt z Jezusem,

  • odzyskanie zdrowia (a wydawało się to niemożliwe!),

  • radość, szczęście,

  • szansa na nowe życie.

Drugie spotkanie – przynajmniej tak samo ważne, jak pierwsze! Gdyby do niego nie doszło – uzdrowiony człowiek mógłby stracić to, co zyskał w pierwszym spotkaniu. Mało tego – mógł popaść w o wiele gorszą sytuację!

Drugie spotkanie, to:

  • poznanie Jezusa. Głębsze, niosące wielkie zmiany już nie cielesnej, lecz duchowej natury,

  • poznanie przyczyny swego nieszczęścia i otrzymanie bardzo ważnej rady na przyszłość,

  • wzięcie na siebie odpowiedzialności za swoje czyny i życie.

Istotnym faktem, który należy dostrzec jest to, że do pierwszego spotkania doszło niejako przypadkowo, a do drugiego – „potem Jezus znalazł go w świątyni” (wg BG). To sugeruje, że Pan Jezus szukał go, dążył do tego spotkania. Myślę, że z jednego powodu – chciał go ostrzec:

Już nigdy nie grzesz!”

Pan Jezus nie powiedział tego mimochodem, na odejście. W tym celu go szukał – by ostrzec.

Czy to naprawdę takie ważne? Tak, ponieważ grzech:

  • zawsze powoduje stratę,

  • często prowadzi do choroby, zarówno fizycznej jak i psychicznej,

  • przynosi rozmaite tragedie: rozbite życie osobiste, rozbite rodziny, a nawet przedwczesną śmierć (samobójstwo),

  • przynosi wieczne potępienie.

Cena grzechu jest straszna! Grzech prowadzi do kompletnej destrukcji i ruiny, niesie lawinę nieszczęścia, cierpienia i smutku, gubi człowieka na wieki.

A jednak – o dziwo! Jest lekceważony! Szczególnie w naszych czasach, gdzie - zgodnie ze słowami Jezusa -„grzech się rozmnoży” (Mt 24,12).

Co oznacza owo „rozmnożenie”?:

  • jest go więcej,

  • wszedł tam, gdzie go kiedyś nie było: do chrześcijańskich rodzin i do kościoła.

  • ukrył się w sercu – zasiany tam przez internet, wszechobecną rozpustę, przez ulicę.

Ktoś może powiedzieć, że przecież zawsze się tam pojawiał. Tak, lecz dzisiaj nie mówimy o pojawianiu się, lecz o lawinie zalewającej to, co powinno być chrześcijańską ozdobą: miłość, pokorę, cichość, łagodność, skromność, sprawiedliwość, świętość.

Ważne jest, by w sytuacji powszechnego lekceważenia grzechu, mówić o tym, jak straszna i przerażająca jest cena poniesiona w celu zniszczenia grzechu. Można bez kozery powiedzieć, że wywindowana pod niebo.

Zapłacił ją nasz Zbawiciel – Pan Jezus Chrystus.

Nic na świecie nie kosztowało tyle, co zniszczenie grzechu i jego mocy, gdyż:

  • musiał pojawić się Baranek Boży, by złożyć z siebie ofiarę za grzech,

  • nie mógł to być nikt z ziemi („pierwszy człowiek ...., ziemski” 1Kor 15,47),

  • nie można było znaleźć nikogo odpowiedniego ani na ziemi, ani pod ziemią, ani w niebie (Obj 5,3)

  • musiał to być jeden, jedyny - Boży Syn („drugi człowiek jest z nieba”),

  • jako Baranek – musiał być czysty. Ani razu nie mógł zgrzeszyć (skłamać, oszukać, wynieść się, powiedzieć złe słowo, okazać nieposłuszeństwo, obrazić się, obrazić kogoś, itp),

  • służbę wobec swojego Ojca musiał doprowadzić do końca – nawet, gdy trzeba było zapłacić życiem.

Zbrodnią jest nie pamiętać o tym! Zbrodnią jest popełniać znowu grzech!

Czy zatem wiesz, jaka jest cena grzechu?

Pan Jezus ją znał. Pan Jezus ją zapłacił.

Dlatego nie dziwmy się, że zamiast łechtać ucho i mówić, że jakoś to będzie, mówił wprost: „idź i więcej już nie grzesz”. Po to się objawił, po to umarł w męczarniach, byśmy mogli skończyć z grzechem.

Dzisiaj chrześcijaninowi nie mówi się: „nigdy nie grzesz!”. Jest raczej tak, jak w ubezpieczeniu samochodowym – wręcza się „polisę od nieszczęśliwych wypadków”, instruując: w razie „wypadku” (grzechu), udaj się tam i tam i... wszystko będzie dobrze, wszystko już opłacone. Nie martw się!

Pan Jezus nie wręczał takich polis. Mówił: „już więcej nie grzesz”. Bo powołani jesteśmy do wolności a nie do niewoli (Ga 5,13), a „każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu” (J8,34).

Wiem, że w takich momentach powstaje zwątpienie: chcemy oczywiście zwyciężać grzech, ale czy jest to możliwe? Oczywiście, że tak, bowiem jakże Pan Jezus mógłby wymagać od nas niewykonalnej rzeczy? On nigdy nie nakłada na nas ciężaru ponad nasze siły! (zob. 1Kor 10,13).

Zwycięstwo nie przyjdzie jednak samo z siebie – ot, będziemy siedzieć i czekać na zwycięstwo. Poczekamy, aż pożądliwości ciała same ustaną lub obumrą. Nie tak! Gdy zbliża się grzech, kiedy atakuje nas pokusa, gdy kusi nas świat, gdy dźwiga się z popiołów stara natura – należy podjąć niezwłocznie wielki bój w celu obrony swej czystości, danej od Boga.  

To oznacza zaparcie się samego siebie, a to z kolei oznacza wzięcie swojego krzyża, śmierć starej natury i... zwycięstwo! Nie muszę już chyba przekonywać, że z tym wiąże się modlitwa, post, pokarm Słowa Bożego, społeczność świętych.

Na tym polega uczniostwo (zob. Łk 9,23 i 14,25-27). Tak wygląda normalne życie chrześcijanina – wielka, wymagająca wytrwałości praca, przynosząca jednak obfite i błogosławione owoce!

Bóg uczynił wszystko, żebyśmy mogli zwyciężać – Pan Jezus pokonał wszystkich naszych wrogów, w Nim mamy przykład jak żyć życiem zwycięskim, otrzymaliśmy Ducha Świętego, by w Jego mocy zwyciężać, zostaliśmy zrodzeni na nowo, by móc wieść nowe życie. Chwała Panu Bogu!

Bracia i Siostry, niech świadomość tego, jaką cenę musiał zapłacić Pan Jezus za nasz grzech, motywuje nas do czystego i świętego życia.


Waldemar ŚwiątkowskiKościół Chrystusowy w Połczynie Zdroju