A A A
O ewangelizacji i równie ważnych rzeczach.

Ewangelizacja... Wiodący temat poruszany na pastorskich spotkaniach, konferencjach lub szkoleniach. Nierzadko – jedyny temat, jakby nie było innych potrzeb. Jak ewangelizować, jakie metody zastosować, by „zdobyć ludzi dla Chrystusa”?

Już samo określenie „zdobyć” pokazuje, że mijamy się z sednem problemu. Według Ewangelii chrześcijanie nie są od tego, by „zdobywać”. Zdobywa Bóg, a dokładniej to ujmując: Duch Święty przekonuje ludzi słyszących Ewangelię o grzechu, sprawiedliwości i sądzie, prowadząc ich do pokuty. Zbawia – Jezus Chrystus. Więc gdzie jest nasze miejsce? Na pewno nie w „zdobywaniu”. Naszą powinnością jest głosić Ewangelię i wydawać świadectwo o Chrystusie. Głosić, to znaczy oznajmiać, mówić, nawoływać, jak to czynił Jan Chrzciciel, Pan Jezus i Apostołowie: „upamiętajcie się, albowiem przybliżyło się Królestwo Niebios” (Mt 3,2). Dzieła zbawienia dokonuje Bóg.

Jezus nigdy nie uczynił swoich uczniów odpowiedzialnymi za nawrócenie, czy za zbawienie ludzi. Natomiast za głoszenie Ewangelii – tak: „a jak mają uwierzyć w tego, o którym nie słyszeli...”(Rz 10,14), „tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi...”(Mt. 10,33).

Współczesnych entuzjastów „zdobywania” może dziwić spokojne i wyważone podejście Jezusa, gdy wysyłał swoich uczniów na głoszenie Ewangelii: „A jeśli(w jakimś domu) będzie syn pokoju... w tym domu pozostańcie... Nie przenoście się z domu do domu... A (jeśli) nie przyjmą was, wyjdźcie na ulicę i mówcie: nawet proch z miasta waszego... strząsamy na was...” (zob. Łk 10,3-12).

Jakże to dalekie od dzisiejszych metod, gdzie w celu „zdobycia” ludzi gotowi jesteśmy na wszelkie ustępstwa, zapraszamy do wspomagania ewangelizacji ludzi bezbożnych, świeckie zespoły muzyczne, karateków, aktorów, a co gorsze – spłycamy Ewangelię, chcąc ją uczynić bardziej „przyjazną” i niewymagającą. Taka ewangelia nie zmienia jednak serc i życia, czego dowody widzimy w ześwietczonym kościele i okropnych tragediach wśród chrześcijan (rozłamy, nienawiść, rozwody, wybieranie świata przez dorastające dzieci).

Postawa Jezusa sprawiała, że uczniowie mogli zachować pokój i czuć się spełnieni bez względu na to, czy ktoś się nawrócił, czy nie. Tego pokoju i poczucia dobrze wykonanej służby nie mają współcześni „rybacy dusz”. Gdy połów się nie udaje, gdy nikt się nie nawrócił – są zestresowani, zniechęceni i czują się winni przed Bogiem.

Błąd leży w menedżerskim podejściu do Kościoła. Kościół postrzegany jest jak firma, a jeśli jest to „firma” samego Boga, to „interes” powinien być oszałamiający! Stąd też popularne dzisiaj hasła, wyrażające oczekiwania ludzi: „Warszawa dla Jezusa!”, „Polska dla Jezusa!”, ba - „Europa dla Jezusa!” Tyle tylko, że Kościół, to nie firma, a Pan Bóg, to nie menedżer, więc hasła, choćby najbardziej entuzjastyczne – pozostają tylko hasłami.

Na dobre zadomowiły się w kościele (nie mające poparcia w Biblii) stwierdzenia, które nadają najwyższą rangę ewangelizacji, jednocześnie umniejszając lub pomijając inne procesy, które winny funkcjonować w Kościele Jezusa Chrystusa:

  • naczelnym zadaniem kościoła jest ewangelizacja,

  • kościół, który nie wzrasta (liczebnie, oczywiście), to martwy kościół,

  • nie tak dawno usłyszałem: „kościół nie jest dla chrześcijan, kościół jest dla świata, dla niewierzących!”. To już zakrawa na fanatyzm...

Jak więc jest naprawdę? Odpowiedź jest prosta – wystarczy przeczytać uważnie „wielki nakaz misyjny” (nota bene – podstawowy werset entuzjastów prymatu ewangelizowania):

„Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem” (Mt 28,19-20).

Widać tu wyraźnie trzy długotrwałe etapy:

  1. Głoszenie Ewangelii (uwieńczone chrztem),

  2. Czynienie uczniami,

  3. Nauczanie („wszystkiego, co wam przykazałem”).

Nie twierdzę, że jeden jest ważniejszy od drugiego, gdyż wszystkie są jednakowo ważne i nieodzowne.

W jakiej jednak relacji pozostają między sobą? Ile czasu i pracy wymagają?

Chciałbym to pokazać na naturalnym przykładzie, wziętym z życia przyrody.

Wyobraźmy sobie jedno z wielu drzew rosnących w lesie (las - to świat, a poszczególne drzewa – to ludzie). Nagle w lesie robi się niezwykły ruch. Zjawia się leśniczy z kupcem, chodzą od drzewa do drzewa i kupiec wybiera sobie te, które chce kupić. Wybrane drzewa zostają zaznaczone i po jakimś czasie przyjeżdża na to miejsce samochód, z którego wysiada drwal z pomocnikami. Drwal jest przygotowany do specjalnego zadania – ma potrzebne umiejętności, posiada hełm z osłoną, specjalny ubiór i buty oraz pilarkę. Przygotowuje stanowisko pracy, ociosuje niskie gałęzie i pień.

Tu kończy się ewangelizacja...

Wreszcie drwal zapala pilarkę i trzema cięciami... obala drzewo! Drzewo... umiera!

Odtąd będzie nazywane drewnem.

To... nowe narodzenie! Grzesznik umiera dla świata i staje się... nowym stworzeniem!

Przygotowanie drzewa do ścięcia nie trwało długo. Samo ścięcie zabrało zaledwie parę minut.

Nawrócenie nie trwa długo. W Jerozolimie 5 tysięcy ludzi nawróciło się w ciągu kilkudziesięciu minut! Ludzie pokutują i otrzymują zbawienie w przeróżny i przedziwny sposób: w kościele, na ewangelizacji, w domu, w pociągu, na spacerze, w pracy...

Ale czy to już koniec dzieła? Nie!

Ścięcie było dla drzewa tylko krótką chwilą i stało się początkiem długiego i skomplikowanego procesu, który dla nawróconego grzesznika Biblia określa jako „czynienie uczniami” oraz „nauczanie”.

Ścięte drzewo zostaje poddane wstępnej obróbce: obcina się jego gałęzie i dumny wierzchołek. Teraz potrzebna jest potężna maszyna, która wyciąga dłużycę na miejsce transportu, skąd ogromne ciężarówki wywożą drewno do tartaku. A tu czekają na drewno potężne hale i przeróżne obrabiarki. W pierwszej kolejności ściąga się korę, gdyż w przeciwnym razie zalęgłoby się tam robactwo niszczące drewno. Poza tym kora, nazywana też sukienką drzewa – nie jest już potrzebna. Ozdabiała drzewo, gdy żyło w lesie (świecie). O, gdyby zrozumiały to niektóre chrześcijanki...

Po ściągnięciu kory drewno przechodzi długą linię, gdzie potężne piły, traki, frezarki, klejarki, prasy i inne, dokonują niesamowitego dzieła. Drewno jest obrabiane wzdłuż i wszerz: wycinane są wadliwe fragmenty, ukryte sęki, likwidowane nierówności. Coś podlega frezowaniu i klejeniu, inne fragmenty są prasowane i docinane, inne toczone i szlifowane.

I tak powstaje... zaledwie półprodukt!

Dalszą obróbkę przejmują np. zakłady meblarskie, gdzie w wyniku równie długiego i skomplikowanego procesu powstaje nareszcie produkt finalny, np. piękny, stylizowany kredens!

Nawróconego grzesznika nie należy pozostawiać w lesie, tam, gdzie się nawrócił. Czeka nas ciężka i żmudna praca, by uczynić go uczniem i nauczyć wszystkiego, co przykazał Jezus.

By uczynić uczniem, nie wystarczy powiedzieć: „Chwała Bogu bracie! Jesteś uczniem Jezusa!” Uczniami nie stajemy się automatycznie, zaraz po nawróceniu. Jezus musiał zwrócić na to uwagę tłumów, które szły za nim i uważały się za jego uczniów. Wyraźnie przedstawił warunki uczniostwa (zob. Łk 9,23-24 i 14,25-33)

Uczynić uczniem, to nauczyć go, co znaczy uczniostwo i na czym polega. To wskazać, że z uczniostwem związane jest zaparcie się siebie, branie swego krzyża i naśladowanie Jezusa.

Nie tylko wskazać, ale zachęcić do podjęcia krzyża, do umierania dla samego siebie. To zabiera o wiele więcej czasu, niż złożenie świadectwa, czy przeprowadzenie ewangelizacji. Wymaga żmudnej i wytrwałej pracy. Jest bowiem tak, że niewielu staje się uczniami Jezusa. Wprawdzie chcą kochać Jezusa całym sercem, chcą się jemu podobać, lecz jednocześnie uciekają przed ofiarowaniem siebie samego, swojej woli, swojego życia na Bożym ołtarzu. Boją się cierpienia, które powstaje, gdy nie czynimy swojej woli, gdy walczymy z pożądliwościami ciała. Boją się poniesienia straty, myśląc, że ich życie za bardzo zubożeje. Tak jest np. w przypadku wspomnianej „kory” - nie chcą się jej pozbyć. Jak by nie było – przez całe życie była ich ozdobą. Chrześcijanka powinna zrzucić „starą korę”, gdyż będąc w świecie, ubierała się prowokacyjnie, zmysłowo, dodając do ubrania odpowiedni makijaż, ozdoby, sposób poruszania się, gesty i mimikę. Te ostatnie rzeczy były wzięte z pustego i sztucznego zachowania się gwiazd filmu i świata rozrywki.

Teraz powinna zachowywać się i ubierać tak, by uwidocznić pokorę, cichość i łagodność, gdyż Bóg ma właśnie w tym upodobanie (1P 3,3-4). Starą sukienką (korą) Bóg się brzydzi. Również my powinniśmy się nią brzydzić (Judy 1,23).

Zresztą, nie chodzi tylko o korę lecz o całość – Bóg nakazuje, byśmy „zewlekli z siebie starego człowieka wraz z jego poprzednim postępowaniem” (Ef 4,22). Zamiast wyniosłego, pysznego i pełnego grzechu drzewa, chce zobaczyć ucznia łagodnego, cichego, pokornego i świętego – na wzór Jezusa! Chce zobaczyć piękny i niepowtarzalny kredens...

„A przyobleczcie się w nowego człowieka, który jest stworzony według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy” (Ef 4,24).

By taka przemiana zaszła, potrzebne jest nauczanie „wszystkiego, co wam przykazałem”.

Jesteśmy bardziej skomplikowani niż drzewo, z tego powodu trzeba włożyć o wiele więcej pracy i użyć precyzyjniejszych maszyn, by uzyskać pożądany efekt.

Pan Bóg w swojej mądrości i łasce pomyślał o wszystkim, by ten proces przemiany przeprowadzić. Przede wszystkim posłał swego Syna – Jezusa Chrystusa, by pokazał nam inne, nowe życie. Jezus to uczynił – stał się Drogą, Prawdą i Życiem. W Nim są ukryte wszystkie bogactwa Nieba (Kol 2,3). Ukryte – nie znaczy niedostępne. Przeciwnie – Jezus zaprasza nas, byśmy przyszli do niego i nauczyli się takiego życia (Mt 11,28-29). Zaprasza do naśladowania mówiąc: „pójdź za mną”. To najlepszy, doskonały Nauczyciel, który każdego potrafi nauczyć świętego i sprawiedliwego życia.

Po drugie – dał Słowo. Słowo, które jest światłem i drogowskazem w życiu (Ps 119,105). Kierując się nim, przestrzegając Słowa, słuchając nauk i przyjmując przestrogi – nabywamy mądrości, umiemy rozeznawać dobre od złego, przeglądamy się jak w zwierciadle, usuwając wszelkie skazy z naszego serca i życia (2P 3,11-15). To te wspomniane piły, traki, frezarki i prasy (por. Hbr 4,12).

Wreszcie – dał nam swego Ducha! Wylał Ducha Świętego na wszelkie ciało. W mocy Ducha odnosimy zwycięstwa nad pokusami, nad grzechem, nad światem i nad diabłem. On nas ożywia, gdy opadamy z sił, On kieruje nasze oczy ku górze, byśmy zobaczyli Boże światło. To w mocy Ducha Świętego możemy nosić codziennie nasz krzyż i... umierać na nim!

Czynienie uczniami i nauczanie nie przychodzi samo z siebie. Tak, jak ewangelizacja. To wymaga trudnej i wytrwałej pracy.

Mam wrażenie, że większość duszpasterzy jest przekonanych, że muszą pracować tylko w dziele ewangelizacji, natomiast reszta „zrobi się sama”, albo przyjdzie z czasem, albo zrobi to za nich Bóg. Nic podobnego!

Gdy czytamy List Ap. Pawła do Efezjan 4,11, widzimy ciekawą rzecz:

Ewangelizacja nie zrobi się sama, więc Bóg ustanowił w Kościele specjalną służbę – ewangelistów. Pomijając oczywiście fakt, że każdy z nas jest powołany do wydawania świadectwa.

Czynienie uczniami i nauczanie, również nie przyjdzie samo, więc Bóg ustanowił... o wiele więcej służb – apostołów, pasterzy i nauczycieli! Tak, bo pracy jest na tym duchowym obszarze bez porównania więcej! Należy tu wspomnieć o jeszcze jednym potężnym orężu danym Kościołowi w celu budowania i nauczania – dary Ducha Świętego!

Tak, to intensywna praca. Bo też efekt ma być niezwykły! Mamy stać się podobni do obrazu Syna Bożego (Rz 8,29), mamy stać się świętymi we wszelkim postępowaniu (1P 1,15) a także oczyszczać się, jak On jest czysty (1J 3,3).

Jest to praca, która rozciąga się na całe życie.

Apostoł Paweł pisze: „Bracia, ja o sobie samym nie myślę, że pochwyciłem, ale jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Jezusie Chrystusie” (Flp 3,13-14).

Współczesnych przewodników wspólnot chrześcijańskich należałoby ostrzec: zaprzestańcie pogoni za sukcesem, gdyż ewidentnie widać, że w ewangelizacyjnym wyścigu wcale nie chodzi o „czynienie uczniami”, lecz o sukces.
Życzyć należy Kościołowi, by otrzymał nie tylko ewangelistów, lecz przede wszystkim pasterzy i nauczycieli.

Nie jest ważne, byśmy my byli zadowoleni z efektów swojej służby. Ważne jest to, by Bóg mógł ujrzeć w swoich dzieciach podobieństwo do umiłowanego Syna – Jezusa Chrystusa.

Waldemar ŚwiątkowskiKościół Chrystusowy w Połczynie Zdroju