Pewnego dnia byliśmy u przyjaciół ze wspólnoty, Adama i Janiny, w Mikołowie, na Kamionce. Siedzieliśmy w ogrodzie, gdy zadzwonił telefon. Dawid, syn naszych przyjaciół z Chrzanowa, zginął w wypadku samochodowym. Tamtego dnia rozpoczęło się w życiu jego bliskich wielkie cierpienie, które w znacznym stopniu trwa do dziś.
To skrajny przykład cierpienia. Cierpienie towarzyszy nam co rusz. Dlaczego Bóg dopuszcza cierpienie? Jaką rolę pełni cierpienie w planie Boga? W Liście Jakuba znajdujemy słowa, które, jeżeli zacytujemy je komuś, kto cierpi, mogą spowodować, że w pierwszym odruchu polecą w naszą stronę jajka, pomidory, a może nawet cegły:
„Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. ...abyście byli doskonali, nienaganni, w niczym nie wykazując braków. (Jk 1,2-4)
Jaką rolę pełni cierpienie w planie Boga? Jest narzędziem. Narzędziem, by coś w nas zbudować. Tu pokazany jest mechanizm budowania. Doświadczenie, cierpienie, wystawia na próbę. Aby coś się z tego zrodziło. Na przykład wytrwałość.
Mechanizm jest następujący: gdy pojawia się trudność, i oprzemy się na Bogu, możemy do tej trudności dorosnąć. Jeżeli wszystko idzie tak, jak powinno, przestaje ona być dla nas tak wielkim problemem, bo do niej dorośliśmy.
Gdybyśmy wybrali się w Tatry, i doszlibyśmy do Pięciu Stawów, większość z nas, łącznie ze mną, umierałaby ze zmęczenia. Znam jednak człowieka, Sławek ma na imię, dla którego Tatry są za małe. Przebiega je dowolną trasą i ma poczucie niedosytu. Co zrobić, by przebiec Tatry i pójść pograć w piłkę? Trzeba dorosnąć do trudności. Potrzebny jest trening.
Taką rolę odgrywa cierpienie w planie Boga. Bóg dopuszcza cierpienie i daje nam możliwość dorośnięcia. A później zdejmuje z nas to cierpienie, lub nie. Nie ma to już większego znaczenia, bo i tak dorośliśmy do niego. Staliśmy się innymi ludźmi.
Jak na tym tle wygląda narzekanie niektórych chrześcijan „Boże, dlaczego dopuściłeś tą trudność, cierpienie? Kiedy wreszcie zdejmiesz je ze mnie?” Gdyby Bóg słuchiwał takich próśb, to by nas wychował na życiowe kaleki. To tak, jakby rodzice chcieli zaoszczędzić dziecku niewygód i bólu związanego z nauką chodzenia, więc wożą go w wózku. Wyobraźmy sobie rodziców z dzieckiem w wózku, które ma… 21 lat. Bóg raczej nie usuwa trudności, cierpień, lecz pozwala nam do nich dorosnąć.
Największy przykład to Jezus w Ogrodzie Getsemane. Jak zaczynała się Jego modlitwa do Ojca? „Zabierz ode mnie ten kielich.” To znaczy, „zabierz cierpienie”. I Ojciec oczywiście zabrałby to cierpienie od Syna, Chrystus nie umarłby na krzyżu, nie byłoby tych pięknych Świąt. Ale później następuje w Chrystusie przełom. Decyduje się na cierpienie. Moglibyśmy powiedzieć „dorasta”. I sytuacja się odwraca. Jak się uważnie przyjrzymy modlitwie Jezusa, w całym kontekście, to zobaczymy, że teraz On prosi Ojca, żeby nie zabierał mu tego cierpienia. Chociaż nadal to było trudne i przerażające. Jednak już nie chciał zrezygnować z drogi. Nie tak było? No to popatrzmy na słowa z Listu do Hebrajczyków:
„Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał.” (Hbr 5,7-8)
Jezus, chociaż był Synem Bożym, nauczył się czegoś. Nastąpił przełom. Zanosił prośby do Tego, który mógł wybawić Go od śmierci i został wysłuchany. Ktoś powie „jak został wysłuchany, skoro umarł na krzyżu?” Ano właśnie. Bo on w końcu prosił Ojca, by nie zabierał Mu tego cierpienia. By mógł wypełnić misję. I tak stał się mega przykładem.
Cierpienie jest narzędziem Boga w naszym życiu. Pozwala rosnąć. Bóg daje nam zawsze możliwość, byśmy dorośli do cierpienia. Bóg uczy nas nowego podejścia do cierpienia. W związku z tym, ja też uczę się nowego podejścia do cierpienia. Starą modlitwę „ulżyj memu cierpieniu”, zamieniam na nową: „Daj mi dorosnąć!”. Gdy łapię się na myśli „kiedy wreszcie ta trudność się skończy”, przychodzi druga myśl: „Nie! Daj mi dorosnąć do cierpienia.”
Gdy przechodziłem operację w szpitalu, ujawniła się we mnie wielka niecierpliwość. Pierwszym odruchem była modlitwa: „Boże, kiedy to się wreszcie skończy.” Ale zaraz druga myśl: „Ty dzieciaku! Nie chodzi o to, by się skończyło, ale byś ty dorósł. Bo inaczej pozostaniesz dzieckiem. Nigdy nie będziesz dorosły.”
Albo ośrodek, który obecnie budujemy. I problemy z nim związane. Pierwsza modlitwa brzmi: „Boże, ulżyj cierpieniu. Co to dla Ciebie za trudność, by postawić walizkę pieniędzy przed drzwiami.” Ale zaraz przychodzi druga myśl: „Nie! Boże, daj mi, daj nam, naszej wspólnocie, dorosnąć do problemu. Do wyzwania.”
Albo w tak prozaicznych problemach, jak wczoraj, gdy byłem w więzieniu, by odwiedzić Mariusza, który nawrócił się niedawno do Chrystusa. To już któreś z kolei nasze spotkanie i studium Ewangelii Marka. Ujawniła się we mnie spora niecierpliwość. Bo nie jest to przyjemna sytuacja. Pierwsza myśl: „Kiedy wreszcie stąd wyjdę? Odetchnę świeżym powietrzem za murami?” Ale zaraz druga myśl: „Ty dzieciaku! Nie chodzi o to, by uciec. Chodzi o to, by dorosnąć.” Prowadziłem więc to studium, a w tle myślałem: „Ale jest niewygodnie!” Psychicznie. „Boże, wypełnij mnie swoim Duchem. Daj mi dorosnąć. By mi się w ogóle nie spieszyło. By strażnik musiał mnie stąd wręcz wypraszać.”
Albo pomyślmy o prześladowanych chrześcijanach, którzy oddawali życie (czy oddają dzisiaj). To dlatego się cieszyli, że mogą cierpieć dla Chrystusa. Bo Bóg sprawił, że dorośli do sytuacji. A człowiek dorosły jest dorosły. Byle co nie zachwieje jego spokoju i radości. Jakieś tam prześladowanie, że ktoś chce go zabić… To dlatego ktoś z nich mógł napisać słowa, które cytowałem na początku:
„Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia.” (Jk 1,2)
Napisał to ktoś, kto tego doświadczył. Tego dorośnięcia do cierpienia. Na początku jest zawsze nieprzyjemnie. Ale później możemy dorosnąć.
To jeden z aspektów cierpienia w palnie Boga. Są jeszcze inne. Chociażby to, że dopuszczenie cierpienia w naszym życiu może być jedynym sposobem, by zatrzymać nas na niebezpiecznej drodze. Bóg musi czasami dać nam klapsa (na szczęście Bóg jest poza zasięgiem prawników i nie musi nas wychowywać bezstresowo).
Ale o jednym jeszcze aspekcie cierpienia trzeba powiedzieć na pewno, mianowicie, o jego wiecznym wymiarze. O jego wpływie na wieczność. Patrzmy na słowa, które napisał Piotr Apostoł w swoim Pierwszym Liście:
„Umiłowani! Temu żarowi, który w pośrodku was trwa dla waszego doświadczenia, nie dziwcie się, jakby was spotkało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały. (1 P 4,12)
Im więcej zaakceptujemy cierpienia, które jest w planie Boga, tym większa chwała w wieczności. I radość. To jedna z zasad, których Bóg nas uczy. Po cierpieniu, które Bóg zaplanował, zawsze przychodzi chwała.
Do Jezusa podeszło dwóch uczniów. Chcieli załatwić sobie lepsze miejsca w królestwie Bożym. Synowie Zebedeusza. Co Jezus im odpowiedział? Przypomnijmy sobie to wydarzenie, zapisane w Ewangelii Marka.
„Wtedy podeszli do Niego synowie Zebedeusza, Jakub i Jan, i rzekli: Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. On ich zapytał: Co chcecie, żebym wam uczynił? Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie. Jezus im odparł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony? ... Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. (Mk 10,35-41)
Chcieli zdobyć wyższą pozycję w Królestwie Boga. Jezus im pokazał, że jest tylko jedna droga do wyższej pozycji w wieczności: większe poświęcenie, oddanie, cierpienie.
Żyjemy w świecie, w którym jest przeciwna tendencja. Dążenie do bardziej intratnych i ciepłych stanowisk różnymi przemyślnymi sposobami. Trzeba się wkupić w czyjeś łaski. Trzeba pojechać do Warszawy. Trzeba załatwić. Rezultatem jest zazdrość tych, którym się nie udało. I złość, jak u pozostałych uczniów Jezusa. „Jak mu się to udało?! Ten to się umie ustawić!” Hierarchia układana przez najbardziej sprytnych, przebojowych, często zepsutych ludzi. Są wyjątki, nie chciałbym nikogo skrzywdzić, jednak taka jest tendencja.
Ale jest dobra wiadomość. Ta chora sytuacja jest całkowicie tymczasowa. W rzeczywistości, którą Bóg przygotowuje, w wieczności, wszystko zostanie uporządkowane. Hierarchia zostanie uporządkowana. Według jakiego kryterium? Tylko jednego. Tym wyższą będziesz miał pozycję, im bardziej się poświęciłeś, jako wyraz wiary. Im więcej cierpienia wziąłeś na siebie, dla dobra innych, jako wyraz wiary, im bardziej uniżyłeś się, by służyć.
Nic po znajomości. Jesteśmy o krok od całkowitego uporządkowania tych spraw. Kto zajmie pierwsze miejsce? Chrystus. Dlaczego? Czy po znajomości? Czy dlatego, że jest Synem wielkiego Ojca? Nie! Czytamy w Liście do Hebrajczyków:
„..On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga.” (Hbr 12,2)
W tym momencie ktoś może się zaniepokoić i pomyśleć: „Jestem człowiekiem, który specjalnie nie cierpi. Nie mam okazji do wielkiego poświęcenia, oddania.” Odpowiedź na taką obawę możemy znaleźć w Drugim Liście do Tymoteusza:
"I wszystkich, którzy chcą żyć zbożnie w Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania.” (2 Tm 3,12)
Takie okazje będą. Wystarczy żyć zbożnie, czyli według zamiarów Boga. Obawa jest niepotrzebna. Gdy uświadomisz sobie jakieś zamiary Boga wobec ciebie, i zobaczysz, że wiąże się to z poświęceniem, oddaniem, może cierpieniem, możesz odpowiedzieć: „Nie jestem na to gotowy!” OK! To jest twój wybór, do którego masz pełne prawo. Ale czy właśnie nie decydujesz o swojej pozycji w wieczności? Bo tam nic nie będzie po znajomości. A wszystko po poświęceniu. Pozycja w wieczności jest warunkowa. Niektórzy chcieliby, by panował tam komunizm, ale Bóg z pewnością nie da się namówić na takie rozwiązania. Nasza pozycja w wieczności jest warunkowa. I tylko jedno kryterium. Gotowość na cierpienie. Gotowość na poświęcenie, jako wyraz wiary.
Czy teraz rozumiemy lepiej ludzi, tych chrześcijan, którzy mówią, że cieszą się, gdy przychodzi jakieś doświadczenie, cierpienie, próba, trudność? Już nie wydają się zupełnymi wariatami. Albo, gdy ktoś mówi: „Wolę cierpieć dla słusznej sprawy, niż mieć w życiu sielankę.”
Co więc zrobić z cierpieniem? Do czego Bóg wzywa? Potrzebna jest zmiana myślenia. Zmiana paradygmatu. Zamiast „Boże, kiedy wreszcie cofniesz cierpienie”, w to miejsce „Boże, pomóż mi dorosnąć.” Zamiast „jak by tu najbardziej sielankowo przemycić się przez życie”, w to miejsce: „chcę tak dorosnąć, by wziąć na siebie jak najwięcej trudnych spraw, które ktoś musi wziąć.” Najlepsza rzecz, jaką możemy zrobić z cierpieniem, to jak najszybciej do niego dorosnąć.