Na świecie coraz częściej dochodzi do strasznych tragedii. Trzęsienia ziemi – jak ostatnie na Haiti - zabierają dziesiątki, a nawet setki tysięcy ludzkich istnień. Ci, którzy słyszą tylko wieści o tych tragediach, w rzeczywistości nie mają pojęcia o rozmiarze zniszczeń, cierpień i bólu jaki przeżywają ludzie dotknięci tragedią.
Wieści szybko cichną lub zostają zastąpione innymi szokującymi informacjami, a w rejonie zniszczeń pozostają ludzie dotknięci kalectwem, bezdomni, bez środków do życia. O wiele, wiele dłużej, niż wywiady i reportaże z miejsc tragedii, trwa płacz osieroconych dzieci, ból owdowiałych kobiet i mężczyzn, rozpacz rodziców opłakujących swoje dzieci.
Nie milknie krzyk i płacz. Wydaje się, że miara cierpienia i ludzkich nieszczęść dawno się przebrała.
Czy jest ktoś, kto potrafi ją zatrzymać? Jest! Kto? Bóg – Stwórca świata i wszystkiego co na nim i w nim jest.
To Boże ostrzeżenia, że ludzkość zbliża się do największego i najstraszniejszego wydarzenia – Bożego sprawiedliwego sądu!
Bóg donośnie przemawia, a ludzie? Nic sobie z tego nie robią! Trochę ponarzekają, wyślą pomoc humanitarną, prezydenci krajów dotkniętych nieszczęściem ogłoszą żałobę narodową i... wszystko wraca na dawne tory.
W Księdze Joba (33,14) jest napisane: „Wszak Bóg przemawia raz i drugi, lecz na to się nie zważa..”
Tak zepsuty i znikczemniały jest człowiek...
Nie na darmo Bóg kiedyś powiedział: „żałuję, że stworzyłem człowieka”.
Tak – to dotyczy świata. A co u nas, w kościele?
Piszę te słowa głęboko dotknięty i zasmucony kilkoma wydarzeniami jakie ostatnio usłyszałem.
Coraz większe nieszczęścia, coraz większe tragedie, dosięgają lud Boży.
Młode małżeństwo - 1,5 roku po pięknej ceremonii ślubnej, w kościele, z przysięgą małżeńską, modlitwą i błogosławieństwem.
Najpierw on, potem ona, jadą do pracy za granicę. Po kilku miesiącach on, będąc w kraju otrzymuje od swojej żony wiadomość, która wywraca do góry nogami cały jego świat: „układam sobie życie z innym mężczyzną, czuj się wolny od naszego związku”.
Żadne słowa nie opiszą koszmaru, jaki przeżyli i przeżywają młodzi ludzie dotknięci taką tragedią.
Staje mi przed oczyma scena z jakiejś książki lub oglądanego kiedyś filmu: bezbronna, przerażona ofiara i bezwzględny, okrutny prześladowca. Ofiara zapędzona w ślepą uliczkę i podchodzący do niej, sadystycznie uśmiechnięty morderca. Wyciąga rękę z pistoletem i oddaje strzał prosto w serce.
Opanowane i zniewolone przez własne pożądliwości, biegną prosto w łapy diabła. A ten robi to, co kocha od wieków – zabija i zatraca. J 10,10
To grzech powoduje, że człowiek ucieka od Boga, wpadając tym samym w śmiertelne sidła diabelskie. Dotykanie się nieczystości tak zatruwa serce człowieka wierzącego, że stoi otępiały i bezbronny. Diabeł – odwieczny prześladowca i najgorszy z terrorystów – bez wahania dokonuje egzekucji. Wspomniane historie to nic innego, jak egzekucja, strzał prosto w serce...
Tak, jak opisane na początku znaki są skierowane do ludzi z tego świata, tak wyżej opisane dramaty są wyraźnym ostrzeżeniem, że chrześcijanie zgubili wąską drogę. Całkowicie zgubili!
Serca coraz większej liczby chrześcijan otworzyły się na grzech, na ohydę i sprośność. Ba, otworzyły się na szatana. A ten wykorzystuje taką okazję bezlitośnie.
Co zrobimy, czy nie jest to najwyższy czas by zareagować?
A po chwili życie znowu się „rozkręci”: zaszumią telewizory wieczorową porą – zachęcając do takich właśnie „przygód” jak opisane powyżej, skrycie otworzą się tajemne strony w internecie, potoczą się sprośne rozmowy z tajemniczymi nieznajomymi, pójdziemy do kina na reklamowany hit (oczywiście – ze śmiałą sceną erotyczną).
Nie zwrócimy uwagi ubranej wyzywająco młodej dziewczynie, nie napomnimy młodych ludzi, że przebywanie w kinie, na dyskotece, w pubie - nie przystoi chrześcijanom.
Więcej – zgodzimy się na kolejny rozwód, udzielimy ponownego ślubu.
Dalej będziemy mówić słodkie kazania, nie ucząc o niesieniu krzyża, naśladowaniu Jezusa, o uświęceniu.
Za tym stylem życia pójdą następne zdrady, wszeteczeństwo, rozwiązłość i nieczystość.
Czy jest jakieś wyjście?
Przed wiekami Bóg posłał do grzesznego i rozwiązłego miasta Niniwy proroka, który ogłosił zapadnięty już wyrok: „jeszcze czterdzieści dni pozostaje do zburzenia Niniwy”. Jonasz 3,4
Ale król Niniwy i jej mieszkańcy wiedzieli, co zrobić, wiedzieli, w czym leży ich ratunek.
Albo kościół będzie pokutował jak Niniwa, albo coraz częściej będziemy słyszeć nie tyle o „małych grzeszkach”, co o dokonywanych egzekucjach - strzałach prosto w serce. Egzekucjach, które będą niszczyć rodziny, zbory, zabierając nie tylko wewnętrzny pokój, radość i szczęście, ale całą wieczność z Bogiem.
W dzisiejszych czasach raczej jej nie słychać. Głośniej jest o niezwykłych przebudzeniach, o działaniu (jakichś) mocy, o niezwykłych wizjach i przebudzeniach (które czasami „rozwalają się” z hukiem po kilku miesiącach).
Modlitwa, którą chcę przywołać, brzmi: „Boże, zmiłuj się nad nami”.