A
A
A
Niebieski książę
Chcę wam opowiedzieć o czymś, co się wam będzie zdało powiastką, a jednak jest to rzeczywistością, chcę wam opowiedzieć o „niebieskim księciu". Któż to taki był? Był człowiek, który pochodził z. bardzo ubogiej rodziny. Żył około roku 1788 w Styfjedorfie we Szwecji. Nazywał się Jan Swensson, ale inaczej go nikt nie nazywał, jak tylko „niebieskim księciem”. Dlaczego? Dlatego, że od dzieciństwa we wszystkich swoich potrzebach wołał o pomoc do Boga, który włada niebem i ziemią a inaczej nie wołał, jak tylko: „Mój Ojcze'"
Na zewnątrz był zawsze bardzo ubogi nie kochał się też w żadnej rzeczy tego świata, za to duchowo był niezmiernie bogaty. Jego ufność w łaskę i pieczę Ojca niebieskiego była nieograniczone. Prawdziwie z wiarą polegał na każdej Bożej obietnicy i Jego Słowie. Czy był kiedy zawiedziony? Nigdy, ponieważ „nie będą zawstydzeni ci, którzy na Niego oczekują". W młodości nie mógł uczęszczać do szkoły, dopiero później uczył się sam czytać i pisać, a to dlatego, że miłował bardzo śpiew, więc postanowił oddać glos swój w służbę Bożą. Chcę wam opowiedzieć właśnie kilka zdarzeń życia tego człowieka, z tą. nadzieją, że wam to posłuży ku żywej nadziei w Bogu.
Pewnego razu na wiosnę uprawiał wesoło kawałek swoje] roli. Szedł przypadkiem wokoło sąsiad i spytał go: „Co będziesz siał?" — „Nie wiem," brzmiała odpowiedź. „Tego już wcale nie pojmuję, uprawiasz rolę a sam nie wiesz, co będziesz siał." ,,Rzecz ma się tak," wyjaśniał „książę”, „ja jeszcze nie mam żadnego zboża". Rolnik uśmiechnął i rzekł: „Uprawiasz rolę a nasienia nie masz!" Ale „książę” odpowiedział śmiało i z powagą: „Czekam, że mój Ojciec niebieski da mi potrzebne nasienie, skoro tylko będę miał przygotowaną rolę." I z piosnką na ustach pracował dalej.
Sąsiad pośpieszył dalej, ale myśli o człowieku, który uprawiał rolę bez nasienia, nie mógł się pozbyć. W nocy nie mógł nawet ani spać. Wciąż przemyślał, jak też będzie żył ten biedak, jeżeli pozostanie jego pole nie obsiane. Zasnął dopiero wtedy spokojnie, kiedy postanowił; że rano zaniesie mu potrzebne zboże do obsiania roli.
W skromnym gospodarstwie „niebieskiego księcia" często tego i owego brakowało, ale z wielkim spokojem przezwyciężał codzienne kłopoty, co, bardzo zadziwiało otoczenie. — „Co będziemy dziś wieczór jedli?" pytała się jednego razu żona. „Zgotuj nam coś z mąki," odrzekł. Żona się
uśmiechnęła: „Jak mam gotować coś z mąki, kiedy nie mam żadnej." — „Postaw wodę, jestem pewny, że Ojciec mój, nim woda pocznie się gotować, mąkę mi przyśle," odpowiedział spokojnie,
Żona wtedy zrobiła ogień, i przygotowała wodę. „Książę” wyszedł na podwórze. Wtem zatrzymał się przed domem wóz a parobek wołał: „Przyjacielu, przynieś sobie jakie naczynie, bo wracam z młyna i chcę ci nasypać trochę mąki." Pobiegł szybko. A prawie w tej chwili, kiedy woda poczęła się w garnku gotować, wchodził do mieszkania z naczyniem pełnym mąki, z czego cala rodzina się ucieszyła.
Pewnego razu jechał do miasta z furą drzewa, które tam miał sprzedać. Na drodze spostrzegł, że zapomniał sobie wziąć posiłek. Chciał się wrócić, ale zaraz odczuł, że nie powinien wracać. Wyrzekł z ufnością: „Ojcze mój niebieski, Ty mnie pewnie zaopatrzysz.” Ze sprzedażą drewna miał wielkie trudności, nie mógł go od razu sprzedać. W końcu i głód zaczął mu dokuczać. W tedy odszedł trochę na bok, podniósł oczy w górę, a wtem zobaczył dwóch pięknie ubranych panów obok przechodzących. Pozdrowili go uprzejmie zaprosili, by poszedł z nimi na obiad. Szedł bez wahania i czuł się tam jak król na uczcie. Gdy się go pytano, dlaczego się nie wzbraniał ich wezwaniu na obiad, wydał im świadectwo, o tym jak wielka jest łaska i miłość Ojca niebieskiego ku nam grzesznikom. Zdziwili się temu, i oznajmili jemu, że uczynili między sobą zakład, a ten kto przegra, ugościć miał pierwszego człowieka, którego spotka. Więc Bożym zrządzeniem owym pierwszym człowiekiem był nasz ,,książę". Ten, po zakończonym obiedzie podziękował Bogu i wrócił znowu ku swojej furze, sprzedał teraz z łatwością drzewo z pieśnią w sercu i na ustach i pojechał do domu.
Razu pewnego powracał piechotą z dalszej podroży, już tak zmęczony, że już dalej iść nie mógł. „Ojcze mój," zawołał, „proszę Cię poślij mi jaki powóz." — Będąc pewnym, że Ojciec go słyszał a prośbę jego spełni, wszedł do najbliższego domu z tymi słowy: „Proszę, pozwólcie mi, abym u was odpoczął i trochę zaczekał, nim przyjedzie po mnie powóz." — „Po ciebie powóz, a może w końcu jakaś kareta?" zaśmiał się gospodarz, który tego człowieka dobrze znał i rzekł: „O, biedaku, ty będziesz musiał iść piechotą." Ale książę mocno twierdził, że powóz na pewno po niego przyjedzie, dlatego, ze piechotą już iść nie może, tak twierdził, a wszyscy w domu się śmiali. Zatrzymała się przed domem kareta, własność proboszcza, z tej właśnie wioski, gdzie mieszkał „książę". Przyjechał w niej parobek z fary, by oddać ją do małej naprawy, a gdy była gotowa, wsiadł sobie Jan Swensson na miękkie jej siedzenie, i jechał do domu naprawdę jak „książę".
Pewnego zimowego dnia pojechał ze swoim koniem do lasu po drzewo. Przejeżdżał przez silnie zamarzniętą rzekę. Wracając do domu, miał na drodze wielkie trudności. Śnieg padał gęsto, a koń z drzewem nie mógł ruszyć z miejsca. Stanął prawie nad brzegiem rzeki, przed wielką zaspą śniegu. „Książę" nie przymuszał swego konia biczem do dalszej podróży, ale wdał się w rozmowę z swoim niebieskim Ojcem. „Patrz, Ojcze mój, koń nie może ruszyć z miejsca, udziel nam Twojej pomocy!" Oczy jego pełne dziecinnej ufności, spoglądały w górę. Czy nadaremno? Nie, powstał silny wiatr tak, że krótką chwilkę śnieg był zmieciony. A nie tylko to, ale wiatr napierał na wóz, tak iż za małą chwilkę byli już na drugim brzegu. Spokojnie przyjął „książę" tą pomoc i rzekł: „Tak sobie tego ani w myśli nie przedstawiałem."
Pewnego razu poprosił go sąsiad, żeby poszedł z nim do lasu i pomógł mu ścinać drzewa. Byli już dosyć daleko od domu, kiedy sąsiad spostrzegł, że ,,książę" zamiast siekiery, niesie sobie na ramieniu łopatę. ,,Proszę cię, czyś zwariował? Cóż będziesz z łopatą lesie robił?" „Ależ uspokój się," odpowiedział „książę" „Wpierw, nim wyszliśmy, mówiłem z Ojcem, a było mi jasne, że mam wziąć łopatę." Sąsiad chciał powiedzieć coś na pośmiewisko, ale wtem przechodzili; koło człowieka, który nakładał na wóz glinę a stał tam smutny i bezradny, gdyż złamała mu się łopata a drugiej nie miał pod ręką, zaś do domu miał daleko. Miał ze sobą tylko siekierę której, przecież ku nakładaniu gliny użyć nie mógł. Z radością podał mu „książę" swoją łopatę, a ten widząc, jak bardzo mu przez to pomógł, pożyczył mu znowu siekiery. A sąsiad patrząc na to ze zdziwieniem, mimo woli się uśmiechnął.
Wiele ludzi pragnęło poznać bliżej ,;księcia" i słyszeć z jego ust historie, jak dziwnie Bóg wysłuchiwał jego modlitwy. Ale tych, którzy tylko z ciekawości przychodzili go słuchać, zaraz odprawiał. Pewien pastor zaprosił go na obiad, aby mu coś ze swoich przeżyć opowiedział. Ale „książe" spostrzegł zaraz, że on zaprosił go tylko po to, by się trochę razem z nim pobawić, dlatego przez cały czas nie przemówił ani słówka. Dopiero na . sam koniec rzekł z całą powagą: „Pewnego razu widziałem duży bijący zegar, na którym było napisane: „ Żyję bez życia, chodzę bez nóg, ale strzegę powiedzieć się czego nie rozumiem." Dosyć miał pastor na tym, kiedy to usłyszał i więcej się go już o nic nie pytał.
Pewnego razu przyszła do „księcia” jakaś kobieta, która trapiła go wciąż pytaniami, czy to naprawdę jest tak, że o cokolwiek poprosi, otrzymuje? „Książę” zapewniał ją, że tak jest. Wtedy kobieta rzekła: „Jeżeli jest to prawdą, proś Boga teraz o sześć szylingów a zobaczymy, czy to otrzymasz!" — „Ja przecież teraz pieniędzy nie potrzebuję, a jak je będę potrzebować, to poproszę Ojca mojego, a On mi je da ." — Ale owa kobieta nie dała mu spokoju, aż rzeczywiście poszedł do ogrodu a tam się modlił: „Ojcze, wszak Ty widzisz tę kobietę. Ja pieniędzy nie potrzebuję, ale proszę Cię, daj mi tych sześć szylingów, aż się ona przekona, że Ty modlitwy wysłuchujesz." W tym prawie czasie odczula owa kobieta siedząc w pokoju wielki niepokój. Czyniła sobie wyrzuty, że Jana Swenssona naiwnie utrudza, zdawało się jej, że przez to Boga kusi, niespokojne sumienie przymusiło ją, sięgnąć do swojej sakiewki i kiedy wrócił „książę” do pokoju, ona była tą, która mu tych sześć szylingów na dłoń wyliczyła.
Jan Swensson był we wszystkim Bogu posłusznym, na każde zawołanie stał zaraz gotowym do usługi. Jednego razu nagle w nocy się przebudził. Jakiś głos wewnątrz szeptał mu, że ma wykonać wielką pracę. Poznał, że jest to głos Boży, więc wstał i wyszedł z domu. Uszedł już spory kawał drogi a wciąż jeszcze nie wiedział, co ma czynić. Aż naraz spotkał małą dziewczynkę. Zaraz odczuł, że. ma jej coś powiedzieć i rzekł jej: „Dziewczynko, pamiętaj na Pana Jezusa!" Chciał podążyć jeszcze dalej, ale odczuł zaraz, że się ma wrócić. Więc usłuchał. Po drodze rzekł: „Ojcze, Tyś powiedział mi, że mam wykonać jakąś wielką pracę a ja zupełnie nic nie uczyniłem, jak tytko wypowiedziałem parę słów. Ale ponieważ czuję, że mam iść z powrotem, więc idę." — Upłynęło zaledwie kilka dni, gdy się dowiedział, iż w tym miejscu ta młoda dziewczyna została zatrzymana na szerokiej drodze swojego życia słowem: ,,Pamiętaj na Pana Jezusa," które jej rzekł jakiś obcy, człowiek. Przekazane słowo trafiło do sumienia i zmieniło życie dziewczyny i od tam tej chwili była własnością Bożą.
Pewnego razu przechodził „książę” koło pola, gdzie pewien gospodarz orał. l słyszał, jak sobie śpiewał pieśń: „Mój skarb największy, to jest miłość Jezusa." Znał dobrze owego gospodarza, dla którego gospodarstwo było wszystkim, więc przystanął i rzekł do niego uprzejmie: „Cóż to śpiewasz, albo przestań, albo śpiewaj prawdę. „Gospodarz patrzy ze zdumieniem na „księcia” i pyta się; „Czy nie śpiewam prawdy, przecież tak jest napisane w śpiewniku. Czy to nie jest prawdą?" — „Tak, to jest prawdą, ale nigdy dla ciebie, jeżeli chcesz śpiewać prawdę, to musisz tak śpiewać: „Mój skarb największy to ziemia, ziemia jest." Te słowa przeniknęły rolnika jak miecz. Pojechał z pola do domu a w uszach ciągle mu brzmiało: „Mój skarb największy to ziemia, ziemia jest." W końcu przyznał, że Swensson mówił prawdę, ziemia jest dla niego największym skarbem. Zaraz tez przyszło mu na myśl, że w. takim razie w niebie nie ma czego szukać. Zaraz na drugi dzień zawołał do siebie Jana Swenssona, aby się dowiedzieć o bogactwach niebios, których zapragnął stać się właścicielem.
Jako każdy szczerze miłujący Pana Jezusa przechodzi przez cierpienia, tak i niebieski „książę" miał w swoim życiu wiele przeszkód. Na drogę, kiedy pewnego razu wracał ze zgromadzenia, padały kamienie jak drobny deszcz koło jego głowy, ale tu objawiła się wielka łaska i moc Ojca niebieskiego, któremu on zaufał, gdyż go ani jeden kamień nie dotknął.
Gdy pewnego razu przemawiał do dosyć obszernego zastępu ludzi, wtedy jeden z nich zaczął wołać i naśmiewać się z niego, że jest biednie ubrany. On spokojnie odpowiedział: „Lepiej jest mieć Chrystusa w skromnej szacie, niżeli szatana w jedwabnym ubraniu." Zaraz też naśmiewca się uspokoił. A tak służył ten prosty mąż wielu ludziom ku błogosławieństwu aż do 64. roku życia, gdy usłyszał głos Ojca niebieskiego; „To dobrze, sługo dobry i wierny, nad małym byłeś wiernym, nad wieloma cię postanowię." A on szedł i wszedł do radości Pana swego.
„Nie troszczcie się o żadną rzecz; ale we wszystkim przez modlitwę i prośbę z dziękowaniem, żądności wasze niech będą znajome u Boga. A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum ludzki, będzie strzegł serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie.” (List do Filipian 4, 6-7 BG)
Na zewnątrz był zawsze bardzo ubogi nie kochał się też w żadnej rzeczy tego świata, za to duchowo był niezmiernie bogaty. Jego ufność w łaskę i pieczę Ojca niebieskiego była nieograniczone. Prawdziwie z wiarą polegał na każdej Bożej obietnicy i Jego Słowie. Czy był kiedy zawiedziony? Nigdy, ponieważ „nie będą zawstydzeni ci, którzy na Niego oczekują". W młodości nie mógł uczęszczać do szkoły, dopiero później uczył się sam czytać i pisać, a to dlatego, że miłował bardzo śpiew, więc postanowił oddać glos swój w służbę Bożą. Chcę wam opowiedzieć właśnie kilka zdarzeń życia tego człowieka, z tą. nadzieją, że wam to posłuży ku żywej nadziei w Bogu.
Pewnego razu na wiosnę uprawiał wesoło kawałek swoje] roli. Szedł przypadkiem wokoło sąsiad i spytał go: „Co będziesz siał?" — „Nie wiem," brzmiała odpowiedź. „Tego już wcale nie pojmuję, uprawiasz rolę a sam nie wiesz, co będziesz siał." ,,Rzecz ma się tak," wyjaśniał „książę”, „ja jeszcze nie mam żadnego zboża". Rolnik uśmiechnął i rzekł: „Uprawiasz rolę a nasienia nie masz!" Ale „książę” odpowiedział śmiało i z powagą: „Czekam, że mój Ojciec niebieski da mi potrzebne nasienie, skoro tylko będę miał przygotowaną rolę." I z piosnką na ustach pracował dalej.
Sąsiad pośpieszył dalej, ale myśli o człowieku, który uprawiał rolę bez nasienia, nie mógł się pozbyć. W nocy nie mógł nawet ani spać. Wciąż przemyślał, jak też będzie żył ten biedak, jeżeli pozostanie jego pole nie obsiane. Zasnął dopiero wtedy spokojnie, kiedy postanowił; że rano zaniesie mu potrzebne zboże do obsiania roli.
W skromnym gospodarstwie „niebieskiego księcia" często tego i owego brakowało, ale z wielkim spokojem przezwyciężał codzienne kłopoty, co, bardzo zadziwiało otoczenie. — „Co będziemy dziś wieczór jedli?" pytała się jednego razu żona. „Zgotuj nam coś z mąki," odrzekł. Żona się
uśmiechnęła: „Jak mam gotować coś z mąki, kiedy nie mam żadnej." — „Postaw wodę, jestem pewny, że Ojciec mój, nim woda pocznie się gotować, mąkę mi przyśle," odpowiedział spokojnie,
Żona wtedy zrobiła ogień, i przygotowała wodę. „Książę” wyszedł na podwórze. Wtem zatrzymał się przed domem wóz a parobek wołał: „Przyjacielu, przynieś sobie jakie naczynie, bo wracam z młyna i chcę ci nasypać trochę mąki." Pobiegł szybko. A prawie w tej chwili, kiedy woda poczęła się w garnku gotować, wchodził do mieszkania z naczyniem pełnym mąki, z czego cala rodzina się ucieszyła.
Pewnego razu jechał do miasta z furą drzewa, które tam miał sprzedać. Na drodze spostrzegł, że zapomniał sobie wziąć posiłek. Chciał się wrócić, ale zaraz odczuł, że nie powinien wracać. Wyrzekł z ufnością: „Ojcze mój niebieski, Ty mnie pewnie zaopatrzysz.” Ze sprzedażą drewna miał wielkie trudności, nie mógł go od razu sprzedać. W końcu i głód zaczął mu dokuczać. W tedy odszedł trochę na bok, podniósł oczy w górę, a wtem zobaczył dwóch pięknie ubranych panów obok przechodzących. Pozdrowili go uprzejmie zaprosili, by poszedł z nimi na obiad. Szedł bez wahania i czuł się tam jak król na uczcie. Gdy się go pytano, dlaczego się nie wzbraniał ich wezwaniu na obiad, wydał im świadectwo, o tym jak wielka jest łaska i miłość Ojca niebieskiego ku nam grzesznikom. Zdziwili się temu, i oznajmili jemu, że uczynili między sobą zakład, a ten kto przegra, ugościć miał pierwszego człowieka, którego spotka. Więc Bożym zrządzeniem owym pierwszym człowiekiem był nasz ,,książę". Ten, po zakończonym obiedzie podziękował Bogu i wrócił znowu ku swojej furze, sprzedał teraz z łatwością drzewo z pieśnią w sercu i na ustach i pojechał do domu.
Razu pewnego powracał piechotą z dalszej podroży, już tak zmęczony, że już dalej iść nie mógł. „Ojcze mój," zawołał, „proszę Cię poślij mi jaki powóz." — Będąc pewnym, że Ojciec go słyszał a prośbę jego spełni, wszedł do najbliższego domu z tymi słowy: „Proszę, pozwólcie mi, abym u was odpoczął i trochę zaczekał, nim przyjedzie po mnie powóz." — „Po ciebie powóz, a może w końcu jakaś kareta?" zaśmiał się gospodarz, który tego człowieka dobrze znał i rzekł: „O, biedaku, ty będziesz musiał iść piechotą." Ale książę mocno twierdził, że powóz na pewno po niego przyjedzie, dlatego, ze piechotą już iść nie może, tak twierdził, a wszyscy w domu się śmiali. Zatrzymała się przed domem kareta, własność proboszcza, z tej właśnie wioski, gdzie mieszkał „książę". Przyjechał w niej parobek z fary, by oddać ją do małej naprawy, a gdy była gotowa, wsiadł sobie Jan Swensson na miękkie jej siedzenie, i jechał do domu naprawdę jak „książę".
Pewnego zimowego dnia pojechał ze swoim koniem do lasu po drzewo. Przejeżdżał przez silnie zamarzniętą rzekę. Wracając do domu, miał na drodze wielkie trudności. Śnieg padał gęsto, a koń z drzewem nie mógł ruszyć z miejsca. Stanął prawie nad brzegiem rzeki, przed wielką zaspą śniegu. „Książę" nie przymuszał swego konia biczem do dalszej podróży, ale wdał się w rozmowę z swoim niebieskim Ojcem. „Patrz, Ojcze mój, koń nie może ruszyć z miejsca, udziel nam Twojej pomocy!" Oczy jego pełne dziecinnej ufności, spoglądały w górę. Czy nadaremno? Nie, powstał silny wiatr tak, że krótką chwilkę śnieg był zmieciony. A nie tylko to, ale wiatr napierał na wóz, tak iż za małą chwilkę byli już na drugim brzegu. Spokojnie przyjął „książę" tą pomoc i rzekł: „Tak sobie tego ani w myśli nie przedstawiałem."
Pewnego razu poprosił go sąsiad, żeby poszedł z nim do lasu i pomógł mu ścinać drzewa. Byli już dosyć daleko od domu, kiedy sąsiad spostrzegł, że ,,książę" zamiast siekiery, niesie sobie na ramieniu łopatę. ,,Proszę cię, czyś zwariował? Cóż będziesz z łopatą lesie robił?" „Ależ uspokój się," odpowiedział „książę" „Wpierw, nim wyszliśmy, mówiłem z Ojcem, a było mi jasne, że mam wziąć łopatę." Sąsiad chciał powiedzieć coś na pośmiewisko, ale wtem przechodzili; koło człowieka, który nakładał na wóz glinę a stał tam smutny i bezradny, gdyż złamała mu się łopata a drugiej nie miał pod ręką, zaś do domu miał daleko. Miał ze sobą tylko siekierę której, przecież ku nakładaniu gliny użyć nie mógł. Z radością podał mu „książę" swoją łopatę, a ten widząc, jak bardzo mu przez to pomógł, pożyczył mu znowu siekiery. A sąsiad patrząc na to ze zdziwieniem, mimo woli się uśmiechnął.
Wiele ludzi pragnęło poznać bliżej ,;księcia" i słyszeć z jego ust historie, jak dziwnie Bóg wysłuchiwał jego modlitwy. Ale tych, którzy tylko z ciekawości przychodzili go słuchać, zaraz odprawiał. Pewien pastor zaprosił go na obiad, aby mu coś ze swoich przeżyć opowiedział. Ale „książe" spostrzegł zaraz, że on zaprosił go tylko po to, by się trochę razem z nim pobawić, dlatego przez cały czas nie przemówił ani słówka. Dopiero na . sam koniec rzekł z całą powagą: „Pewnego razu widziałem duży bijący zegar, na którym było napisane: „ Żyję bez życia, chodzę bez nóg, ale strzegę powiedzieć się czego nie rozumiem." Dosyć miał pastor na tym, kiedy to usłyszał i więcej się go już o nic nie pytał.
Pewnego razu przyszła do „księcia” jakaś kobieta, która trapiła go wciąż pytaniami, czy to naprawdę jest tak, że o cokolwiek poprosi, otrzymuje? „Książę” zapewniał ją, że tak jest. Wtedy kobieta rzekła: „Jeżeli jest to prawdą, proś Boga teraz o sześć szylingów a zobaczymy, czy to otrzymasz!" — „Ja przecież teraz pieniędzy nie potrzebuję, a jak je będę potrzebować, to poproszę Ojca mojego, a On mi je da ." — Ale owa kobieta nie dała mu spokoju, aż rzeczywiście poszedł do ogrodu a tam się modlił: „Ojcze, wszak Ty widzisz tę kobietę. Ja pieniędzy nie potrzebuję, ale proszę Cię, daj mi tych sześć szylingów, aż się ona przekona, że Ty modlitwy wysłuchujesz." W tym prawie czasie odczula owa kobieta siedząc w pokoju wielki niepokój. Czyniła sobie wyrzuty, że Jana Swenssona naiwnie utrudza, zdawało się jej, że przez to Boga kusi, niespokojne sumienie przymusiło ją, sięgnąć do swojej sakiewki i kiedy wrócił „książę” do pokoju, ona była tą, która mu tych sześć szylingów na dłoń wyliczyła.
Jan Swensson był we wszystkim Bogu posłusznym, na każde zawołanie stał zaraz gotowym do usługi. Jednego razu nagle w nocy się przebudził. Jakiś głos wewnątrz szeptał mu, że ma wykonać wielką pracę. Poznał, że jest to głos Boży, więc wstał i wyszedł z domu. Uszedł już spory kawał drogi a wciąż jeszcze nie wiedział, co ma czynić. Aż naraz spotkał małą dziewczynkę. Zaraz odczuł, że. ma jej coś powiedzieć i rzekł jej: „Dziewczynko, pamiętaj na Pana Jezusa!" Chciał podążyć jeszcze dalej, ale odczuł zaraz, że się ma wrócić. Więc usłuchał. Po drodze rzekł: „Ojcze, Tyś powiedział mi, że mam wykonać jakąś wielką pracę a ja zupełnie nic nie uczyniłem, jak tytko wypowiedziałem parę słów. Ale ponieważ czuję, że mam iść z powrotem, więc idę." — Upłynęło zaledwie kilka dni, gdy się dowiedział, iż w tym miejscu ta młoda dziewczyna została zatrzymana na szerokiej drodze swojego życia słowem: ,,Pamiętaj na Pana Jezusa," które jej rzekł jakiś obcy, człowiek. Przekazane słowo trafiło do sumienia i zmieniło życie dziewczyny i od tam tej chwili była własnością Bożą.
Pewnego razu przechodził „książę” koło pola, gdzie pewien gospodarz orał. l słyszał, jak sobie śpiewał pieśń: „Mój skarb największy, to jest miłość Jezusa." Znał dobrze owego gospodarza, dla którego gospodarstwo było wszystkim, więc przystanął i rzekł do niego uprzejmie: „Cóż to śpiewasz, albo przestań, albo śpiewaj prawdę. „Gospodarz patrzy ze zdumieniem na „księcia” i pyta się; „Czy nie śpiewam prawdy, przecież tak jest napisane w śpiewniku. Czy to nie jest prawdą?" — „Tak, to jest prawdą, ale nigdy dla ciebie, jeżeli chcesz śpiewać prawdę, to musisz tak śpiewać: „Mój skarb największy to ziemia, ziemia jest." Te słowa przeniknęły rolnika jak miecz. Pojechał z pola do domu a w uszach ciągle mu brzmiało: „Mój skarb największy to ziemia, ziemia jest." W końcu przyznał, że Swensson mówił prawdę, ziemia jest dla niego największym skarbem. Zaraz tez przyszło mu na myśl, że w. takim razie w niebie nie ma czego szukać. Zaraz na drugi dzień zawołał do siebie Jana Swenssona, aby się dowiedzieć o bogactwach niebios, których zapragnął stać się właścicielem.
Jako każdy szczerze miłujący Pana Jezusa przechodzi przez cierpienia, tak i niebieski „książę" miał w swoim życiu wiele przeszkód. Na drogę, kiedy pewnego razu wracał ze zgromadzenia, padały kamienie jak drobny deszcz koło jego głowy, ale tu objawiła się wielka łaska i moc Ojca niebieskiego, któremu on zaufał, gdyż go ani jeden kamień nie dotknął.
Gdy pewnego razu przemawiał do dosyć obszernego zastępu ludzi, wtedy jeden z nich zaczął wołać i naśmiewać się z niego, że jest biednie ubrany. On spokojnie odpowiedział: „Lepiej jest mieć Chrystusa w skromnej szacie, niżeli szatana w jedwabnym ubraniu." Zaraz też naśmiewca się uspokoił. A tak służył ten prosty mąż wielu ludziom ku błogosławieństwu aż do 64. roku życia, gdy usłyszał głos Ojca niebieskiego; „To dobrze, sługo dobry i wierny, nad małym byłeś wiernym, nad wieloma cię postanowię." A on szedł i wszedł do radości Pana swego.
„Nie troszczcie się o żadną rzecz; ale we wszystkim przez modlitwę i prośbę z dziękowaniem, żądności wasze niech będą znajome u Boga. A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum ludzki, będzie strzegł serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie.” (List do Filipian 4, 6-7 BG)
Večernicy
Tłumaczył z słowackiego czasopisma Večernicy rok 1927
Andrzej Byrt
Artykuł pochodzi z http://ewzwalimski.pl.tl/