To już grubo ponad rok, jak to wszystko się zaczęło! Prawie wszyscy myśleli, że skończy się po paru miesiącach, góra – pół roku. Mija rok, a sprawa zamiast dawno się skończyć – wierzga jak oszalały koń.
Jeśli ktoś nie może obyć się bez mas mediów, co chwila słyszy katastroficzne, przerażające komunikaty: sąsiad znowu zamyka granice, wraca kwarantanna, wraca lockdown, wraca zdalne nauczanie i praca, nadchodzi nowa, o wiele groźniejsza generacja wirusa, w szpitalach brakuje miejsc i respiratorów, służbie zdrowia grozi zapaść, szczepionka już jest, ale... trzeba ją powtarzać dwa, trzy, może cztery razy...
I tak bez końca...
Ważny gość na szklanym ekranie głosi, że dzisiaj liczba zachorowań wyniosła rekordowe 18 tysięcy, lecz pojutrze liczba ta wzrośnie do 25 tysięcy a za pięć dni przekroczy... 30 tysięcy! Nota bene – prorok jakiś?
Ludzie są bardzo zmęczeni. Coraz bardziej wyczerpani. Coraz bardziej przerażeni. Boją się!
Lecz nie o tym chcę pisać. Może nie wszyscy sobie to uświadamiają, ale jest tak, że coraz bardziej zmęczeni, wyczerpani, i przerażeni są... chrześcijanie. Nie wszyscy oczywiście, ale liczby są szokujące: już po pierwszym lockdownie nie wróciło do zborów nawet do 30% ludzi!
W największej mierze dotyczy to kościołów dużych, kilkusetosobowych. I szokująca prawda – kościołów, które de facto zamknęły swoje kaplice, ograniczając się do publikowania online kazań i pieśni.
A tyle było ostrzeżeń, by nie zamykać kościołów! Dziękuję Bogu, że nie zamknęliśmy nawet na jeden dzień kaplicy. Do dziś odbywają się wszystkie nabożeństwa (nie tylko niedzielne). Ktoś może w tym momencie powiedzieć: przecież u nas też odbyły się online wszystkie nabożeństwa! Tak, ale... bez wzajemnej społeczności. Bez wspólnych zgromadzeń. Jak powiedziała to pewna osoba: „co z tego, że ja, słuchając nabożeństwa online – jestem z wami? Wy nie jesteście ze mną. Nie wiecie co czuję, co przeżywam”.
Kościół to zgromadzenie, to społeczność. Tak było od początku.
Czym tłumaczą się osoby, które nie wróciły do kościołów?
-
wystarcza im „społeczność” online (to ci, którym się po prostu nie chce iść),
-
nie chcą się narażać na zachorowanie,
-
mówią wprost: „boję się”!
Poza głębokim smutkiem, w głowie kołacze się myśl: jaka była duchowa kondycja tych ludzi przed pandemią? Kto i na ile zadbał o to, by jakiekolwiek doświadczenie nie pozbawiło ludzi odwagi, wiary i pokoju? Gdzie podziało się nauczanie? Wydaje mi się, że wielu kaznodziei głosi kazania nie po to, by słuchający otrzymali właściwy pokarm, lecz by oni sami otrzymali jak najwięcej laików w internecie...
Wracam do tytułowego pytania: czy pandemia zabrała ci duchowe siły – wiarę, pokój, radość, nadzieję, poczucie bezpieczeństwa?
Bóg na taką okoliczność już dawno zadał nam ważne pytanie:
„Jeśli biegłeś z pieszymi i zmęczyłeś się, to jak zmierzysz się z końmi? A jeśli zmęczyłeś się w spokojnej ziemi, w której pokładałeś nadzieję, co zrobisz przy wezbraniu Jordanu?” Jer 12,5.
Pytanie jest bardzo proste i zrozumiałe: jeśli zmęczyło cię, przestraszyło niewielkie doświadczenie, niewielki ucisk, to co zrobisz, gdy przyjdą nieporównywalnie większe i groźniejsze wydarzenia, gdy przyjdzie prawdziwy ucisk?
A takie czasy nadchodzą! Biblia nie pozostawia tu żadnych wątpliwości. Wydarzenia w świecie, których jesteśmy świadkami potwierdzają to, wystarczy tylko trochę się rozejrzeć.
Teraz jesteśmy jeszcze ukryci w tłumie: obostrzenia, ograniczenia, zakazy i nakazy związane z pandemią dotyczą wszystkich, bezbożnych i świętych. Prawdziwie - jeden wielki chodnik z tłumem „pieszych”.
A co będzie gdy dzisiejsi „obrońcy” ludu, jutro staną się ich ciemiężycielami? Długo to trzeba?
A co, gdy władza i ludzie zwrócą się przeciwko chrześcijanom? Gdy przyjadą na wspomnianych przez Jeremiasza „koniach”, załomocą do drzwi i wywleką w kajdanach, w nieznane? Bo - na przykład - nie zgadzasz się przyjąć szczepionki?
Żyją jeszcze nasi Bracia ze wschodu, którzy byli znienawidzeni i prześladowani ze względu na wiarę w Jezusa (por Mt 24,9).
Naiwny jest ten, kto myśli, że wróci niedawna rzeczywistość, że nastanie spokój i normalność.
Chciałbym zaprosić Was na chwilę do lasu na fascynującą scenę, tzw. zrąb całkowity. Jest to stosunkowo niewielka powierzchnia, na której rosnące drzewa „dojrzały” już do tego, by je wszystkie wyciąć. Stoją tam, majestatyczne, ogromne, piękne, najlepsze - bo wyselekcjonowane przez dziesiątki lat.
Oto do pierwszego z nich podchodzi drwal. Patrzy uważnie w górę, szukając najlepszego kierunku obalenia drzewa, przygotowuje miejsce do ścinki, ociosuje pień, odgarnia ściółkę.
Nagle senną ciszę lasu rozdziera drażniący, ostry warkot piły łańcuchowej. Najpierw dwa krótkie cięcia – to wycięcie klina. Teraz przychodzi czas na rzaz ścinający – piła jęczy na najwyższych obrotach i nie ustaje.
Nagle zalega dziwna cisza – pilarz wyłączył pilarkę i powoli odchodzi od pnia w bezpieczne miejsce. Gdybyś to obserwował, zdziwiony zadałbyś pytanie: dlaczego przerwał, przecież drzewo nadal stoi w miejscu? Ale on już wie, że drgnęło, poczuł, że nacisk na prowadnicę zelżał.
Ruch drzewa zaczyna się prawie niedostrzegalnie, lecz od tego momentu nikt i nic nie może go już zatrzymać! Drzewo z potężnym świstem, z przerażającym trzaskiem rozrywanych włókien i ogromnym hukiem pada na ziemię i... nieruchomieje. Koniec!
Rosło ponad 100 lat, a skończyło żywot w ciągu kilku minut...
Świat żyje kilka tysięcy lat.
Myślę, że ta pandemia to moment, w którym świat drgnął, jak to drzewo...
Jeśli więc pandemia dzisiaj osłabia u kogoś wiarę lub przynosi lęk i strach, to nadchodzące wydarzenia prawdopodobnie spustoszą wiarę (lub całkowicie jej pozbawią), zatrwożą duszę, pozbawią ufności do Boga, zdmuchną nadzieję jak płomyk świecy.
Gdy Pan Jezus odpowiada uczniom na ich pytanie o koniec świata, jedną z pierwszych wskazówek jest: „Baczcie, abyście się nie trwożyli” (Mt 24,6).
Nie bójmy się więc dzisiejszych wydarzeń - „bo musi się to stać”! To tylko „bieg z pieszymi”.
Nie będziemy się również bać, gdy nadjadą „konie”! Nikt nas nie wyrwie z rąk Jezusa!
Na pewno doczekamy tej wspaniałej chwili, gdy ujrzymy Syna Bożego przychodzącego w mocy i chwale, jak błyskawica rozświetlająca niebo od wschodu do zachodu! (zob Mt 24,27). Maranatha!