Chrześcijańska rodzina: kilkadziesiąt lat „w Chrystusie”, regularne chodzenie do zboru, słuchanie Słowa, śpiewanie, dzieci na zajęciach w szkółce niedzielnej itd.
Można sobie wystawić dobrą ocenę - chrześcijanin „na piątkę”, może nawet „piątkę z plusem”.
I nagle, niespodziewanie - jak wybuch bomby – małżeństwo staje na krawędzi przepaści!
Jak to możliwe? W dobrym, chrześcijańskim małżeństwie taka tragedia?
Nie, nie! Zapewniam - w dobrym chrześcijańskim małżeństwie – na pewno nie!
Prawda jest taka, że było to chrześcijaństwo, w najlepszym razie – na dwójkę z minusem....
Żadnej spójności między Słowem Bożym a życiem według Słowa. Słowo – sobie, a życie – sobie, w drugą stronę... Niestety, to dzisiaj powszechny stan ...
Zabrakło najważniejszego – uczniostwa.
Uczniostwo trzyma nas blisko Chrystusa, sprawia, że „duchowe życie” jest naprawdę życiem a nie pustym frazesem.
Bez uczniostwa – chodzenie do kościoła, słuchanie Słowa, śpiewanie, (zmawianie) modlitwy, dziesięcina – to tylko martwe rekwizyty czegoś, co tak naprawdę już dawno przestało żyć...
Nazywamy się wprawdzie chrześcijanami, lecz całe obszary naszego życia nie są poddane Bogu.
O tych sprawach mówi zamieszczone poniżej świadectwo.
Zachęcam do przeczytania i głębokiej analizy swego chrześcijańskiego życia. Może też wycenionego na „piątkę z plusem”?
Zgubić można się także w domu
W piętnastym rozdziale Ewangelii Łukasza Pan Jezus opowiedział podobieństwo o synu, który zażądał od swego ojca majątku, pojechał do obcego kraju i roztrwonił całe przekazane mu bogactwo. Większość z nas ludzi odrodzonych z Ducha, widzi w nim siebie przed nawróceniem. Zapominamy jednak o tym, że ojciec miał dwóch synów, a ten drugi syn też się zgubił – tyle, że nie w świecie, a w domu swego ojca. Drugi syn myślał bowiem, że dziedzictwo należy mu się automatycznie, bo przecież jest synem i rutynowo wykonuje to co do niego należy. Nasza rodzina, każdy z nas z osobna, zgubiliśmy się „w domu”.
Poznałem Boga prawie 25 lat temu, a moja żona 18 lat temu, szczerze wyznając Bogu swoje grzechy. Przez ten czas staraliśmy się być „ogólnie” dobrymi chrześcijanami: chodziliśmy do Zboru, który miał dobrą naukę, słuchaliśmy tam Słowa i śpiewaliśmy pieśni, czasem jeździliśmy na chrześcijańskie obozy, a nasza dwójka dzieci uczestniczyła w szkółce niedzielnej.
Któregoś dnia nasze małżeństwo mało co się nie zawaliło. Moja żona powiedziała, że nie chce już dłużej żyć obłudnym życiem, w którym mówi się do Boga „Panie, Panie”, ale na co dzień „nie czyni się tego, co Pan Jezus mówi w swoim Słowie” (Łuk. 6,46).
Czy mogliśmy przewidzieć taki koniec naszego małżeństwa? Przecież żyliśmy jak wiele innych rodzin: kochaliśmy się mocno, spędzaliśmy wspólnie czas na wakacjach, realizowaliśmy swoje pasje życiowe, wspólnie dorabialiśmy się aut i mieszkania, staraliśmy się jak najlepiej wykształcić nasze dzieci i dbać o ich zainteresowania, a przy tym nie przestaliśmy być ludźmi „wierzącymi”.
Problem tkwił jednak w tym, że szukaliśmy najpierw tego co „tu i teraz”, a Jezus Chrystus był dla nas jak ubezpieczenie na wypadek śmierci. Chcieliśmy jednocześnie żyć wygodnie jak żyje świat i mieć Pana Jezusa jako gwaranta wieczności.
Bóg, którego mieliśmy kochać z całego serca, duszy myśli i siły, pokazał nam naszą obłudną codzienność:
-
bez modlitwy – modlitwa przed jedzeniem, modlitwa wieczorna albo modlitwa w potrzebie to była nasza codzienność;
-
bez rozważania Słowa – żyliśmy tylko tym, co usłyszeliśmy w niedzielę i pojedynczymi wersetami, np. z kartki z kalendarza;
-
bez zwiastowania o Chrystusie naszej rodzinie, znajomym i kolegom, choć byliśmy duszą towarzystwa;
-
bez pieśni chrześcijańskich, za to z ulubioną muzyką światową;
-
bez wspólnoty – byliśmy tak skupieni na pracy i sobie, że łącznie przez 10 lat gościliśmy jedynie kilka rodzin i nie mieliśmy prawdziwej społeczności z braćmi i siostrami;
-
bez telewizora, ale z obejrzanymi nowościami na ekranie komputera;
-
mimo, że żyliśmy na dobrym finansowym poziomie, to traktowaliśmy pieniądze jako nasze, a nie pieniądze Boga przekazane do zarządzania;
-
naszymi ukochanymi dziećmi opiekowali się często dziadkowie, bo przecież my musieliśmy na wszystko zarobić.
Podsumowując, najpierw szukaliśmy „wszystkiego innego”, a Królestwo Boże i jego sprawiedliwość były dla nas jedynie dodatkiem, bo mocno uwierzyliśmy w wyrwany z kontekstu werset z listu do Rzymian 10,9.
Zapomnieliśmy jednak, że nie można być uczniem Jezusa, jeżeli się go nie naśladuje (Łuk 9, 23) i że uczynki muszą potwierdzać wyznanie dokonane ustami (Jak 2,17).
Jednak „łaskawy i miłosierny Pan, nierychły do gniewu i pełen łaski” (Ps 145, 8) nie pozwolił rozerwać naszego małżeńskiego przymierza. Rozpoczęliśmy wszystko od nowa, tyle że na Jego zasadach wierząc, że ten który rozpoczął w nas dobre dzieło, z pewnością je dokończy (Fil 1,6).
-
Jako rodzina wspólnie rozważamy Słowo Boże.
-
Co najmniej raz dziennie i często w ciągu dnia modlimy się. Bóg wyraźnie powiedział nam, że bez tego nie można budować z nim osobistej relacji. Tylko w ten sposób można dowiedzieć się jakim On jest, co dla nas postanowił i czego od nas oczekuje.
-
Bóg pokazywał i pokazuje nam każdego dnia, w której sferze naszego życia nie jest jeszcze Panem, po to żeby upodobnić nas do obrazu Jezusa Chrystusa.
-
Bóg otworzył nasz dom na braci i siostry, których możemy często gościć i być ich gośćmi.
-
Bóg pozwala nam poprzez prowadzenie edukacji domowej systematycznie uczyć nasze dzieci Słowa Bożego w domu. Pan zamienił miłość do nas samych w miłość do sierot, z którymi możemy spędzać czas.
-
Bóg otworzył nasze usta i możemy śmiało głosić ewangelię gdziekolwiek jesteśmy, choć nie zawsze ludzie chcą jej słuchać.
-
Pan pokazał nam wyraźnie, że „jesteśmy tym co czytamy” i pokazał co truje i zapycha pustą treścią naszego wewnętrznego człowieka – światowa muzyka, książki i gazety, strony internetowe z „nowinkami”.
-
Bóg pokazał, że nie musimy tyle pracować, żeby mieć wszystko i że on sam zadba o nas.
-
Pan pokazał, że każdy z nas jest odpowiedzialny za swoją osobistą relację z Bogiem, ale też że to ojcowie są odpowiedzialni za czytanie Słowa i modlitwę w swoich domach – biblijny zbór zaczyna się od biblijnej rodziny.
Odwiedzając w czerwcu tego roku Zbory ze świadectwem i Słowem nie próbujemy przypisywać sobie jakichkolwiek zasług za to, co Pan w nas ożywił – to tylko Jego łaska i tylko Jemu chwała! To pierwszy powód, aby mimo naszego wstydu opowiedzieć, a nie milczeć.
Drugi powód – jeżeli czytając nasze świadectwo choć w kilku podobieństwach widzisz swoje życie, traktując nasze świadectwo jako przestrogę obudź się i zacznij być uczniem. Różnica między dzieckiem świata, a dzieckiem światła na pozór jest niewielka (jedna literka), ale jednak od tego zależy twoja przyszłość. Każdy z nas powinien sprawdzać do której grupy należy, bo najgorzej jest mimo tłumaczeń usłyszeć „idź precz, nie znam ciebie i nigdy ciebie nie znałem” (Mat 7,21-23).
Alek, Danusia, Zuzia, Bartuś i Hania Marekwia
Świadectwo zamieszczone w letnim numerze „Bliscy sobie”, Kościoła Chrystusowego w Kołobrzegu.